Quantcast
Channel: English-Nook
Viewing all 190 articles
Browse latest View live

The Finger Family - lekcja o rodzinie i zabawy paluszkowe

$
0
0


W Bugsach 2 w 4 unicie jest słownictwo poświęcone rodzinie. Do tego jest tam też piosenka. Piosenki Bugsowe są świetne, dzieciom się podobają, mnie również. Fajne, rytmiczne, łatwo zapadają w pamięć. No ale nie ta. Nie lubię jej. Tonacja nie dla mnie i jakaś taka dziwna ogólnie. Ostatni wers - I love you very much - to takie darcie japy na siłę. Ogólnie cały refren (?): I love you yeah x3 jakiś niewydarzony i dziwnie brzmi w wymowie. Dzieci też nigdy nie wyglądały na zachwycone śpiewając.

Postanowiłam zerwać z tą piosenką raz na zawsze!

I zastąpić ją inną:




Jest kilka wersji tej piosenki na YT, ale ta jest moją ulubioną. Piosenka ma prostą melodię, łatwe słowa, można się jej szybko nauczyć.

Na początku lekcji przedstawiam dzieciom flashcardy z rodziną. Można je zaaranżować na tablicy w formie drzewa genealogicznego i porozmawiać o tym, na czym ono polega. Niektóre dzieci wiedzą, co to takiego i chętnie opowiadają. Ja mam flashcardy wykonane samodzielnie i poza mamą, tatą, babcią, dziadkiem, bratem i siostrą są tam też wujek i ciocia. Dyskutujemy parę minut nad tym, że sister to jednocześnie daughter i niece itd. Jeśli macie w planach osobną lekcję o family tree, to możecie tę część pominąć.

Następnie puszczam piosenkę, a zadaniem dzieci jest sprawdzenie, których członków rodziny nie ma w piosence, a kto się za to pojawia (baby).

Omawiamy krótko treść piosenki, zwykle wyjaśniam kurtuazyjne How do you do, bo rzadko pojawia się ono w podręcznikach. Króluje How are you i do niego nawiązuję w wyjaśnieniach.

A potem proponuję dzieciom wykonanie swojej palcowej rodziny na własnych palcach. Robiłam to w dwóch klasach i powiem Wam, że zaskoczyło mnie, iż jest grupka dzieci, która nie chce rysować po swojej ręce - myślałam, że to dla wszystkich dzieci będzie frajda. Pamiętam siebie w wieku ok. 9 lat i wiem, że oszalałabym ze szczęścia, gdybym mogła na lekcji takie coś porobić! No ale jak widać są dzieci, które mają inny pogląd na tę sprawę. Zwykle tłumaczyły, że boją się, iż rysunki nie będą chciały się zmyć. Nie przymuszałam ich. Część z nich w trakcie i tak zmieniała zdanie, gdy zobaczyły jak reszta się dobrze bawi. Kilkoro najbardziej zatwardziałych pozostało do końca z czystymi palcami. Ale przynajmniej śpiewały wszystkie :) Ja oczywiście też maluję swoje paluchy :D



to moja ręka






a tu rączki dzieci


Gdybyście jednak sami nie czuli się w tym dobrze albo wiecie, że Wasze dzieci na to nie pójdą, to możecie zaprojektować palcowe rodzinki na przygotowanych przeze mnie kartach pracy. Na jednej kartce A4 mieszczą się dwie ręce, więc drukujemy jedną kartę na parę.




Po narysowaniu rodzinki odśpiewujemy piosenkę, ja właściwie włączałam ją już w trakcie rysowania, tak że gdy wszyscy byli gotowi, to piosenka była już biernie w naszych głowach i odśpiewanie jej nie sprawiało problemu.


Do tego tematu polecam Wam jeszcze fajną paluszkową historyjkę:


do pobrania TUTAJ


Wierszyk wzięłam z książki Carol Read 500 Activities for the Primary Classroom. Nauczyciel przedstawia, dzieci słuchają. Za drugim razem mogą się włączyć. Wszystko jest opisane w pliku do pobrania, po prostu dałnlołdujcie ;)

Jeśli powyższy wierszyk jest zbyt trudny, to paluszkami możecie też pomachać przy tym:

Two fat gentlemen / two thin women / two little babies / two COKOLWIEK
met in a lane.
Bowed most politely
Bowed once again.
How do you do?
How do you do?

Ale skąd to znam, to nie pamiętam :) Za to znalazłam filmik na YT, bardzo obrazowo przedstawia wszystko:








Cranium Hullabaloo

$
0
0






Ostatnio zaczyna brakować craniów na allegro. Zawsze było ich po 6-7 egzemplarzy. Przeważnie klasyczne, Conga, Cadoo i Hullabaloo. Od paru tygodni obserwuję coraz mniejszą podaż Hullabaloo. Czyżby to była moja zasługa? Bo jakoś zbiegło się to z czasem opublikowania mojego pierwszego wpisu o Cranium oraz z moim produkowaniem się na temat odmian craniów na fb w grupie n-le angielskiego. Tak czy siak, na Cariboo raczej nie liczcie, a Hullabaloo, którego jeszcze z miesiąc temu były wiecznie po 2-3 egzemplarze, też już należy do rarytasów. Aktualnie nie ma żadnego z wymienionych poza klasycznym za jakieś 45 zł, co nie jest korzystną ceną.

Tymczasem mnie udało się jeszcze kupić Hullabaloo po bardzo okazyjnej cenie 8,50 zł w stanie bardzo dobrym. Tzn. używane, ale sprawne i działa.

Kolejny raz przekonałam się, że Cranium to fantastyczne i angażujące gry.

Hullabaloo w oryginale adresowana jest na rynek anglojęzyczny. Ma na celu zapoznanie dzieci w wieku od 3 lat z kształtami, kolorami oraz podstawowym słownictwem. Jest to więc taki zakres jaki poznajemy w młodszych klasach podstawówki, co sprawia, że gra idealnie nadaje się właśnie dla tej grupy wiekowej. Będzie świetna dla kinestetyków, ale zapewniam Was, że absolutnie wszyscy się w niej zakochują od pierwszego zagrania. (Inna kwestia to taka, że z biegiem czasu jestem coraz bardziej sceptycznie nastawiona do teorii inteligencji wielorakich Gardnera. Ale to nie temat na ten post).

W skład gry wchodzi taki tajemniczy aparacik - niby radyjko oraz 16 flaszkardów? mat? Nie wiem jak to nazwać. Są w kolorach żółtym, zielonym, niebieskim i czerwonym oraz kształtach: trójkąt, koło, kwadrat i mają na sobie narysowane obrazki z kategorii jedzenie, instrumenty i zwierzęta.
Maty są jakby podgumowane, więc nie ślizgają się, gdy np. rozłożymy je na podłodze. Coś jak maty z KIDDO Play Me and Learn.

Gra jest przeznaczona dla maksymalnie sześciu osób - to wg producenta, bo my graliśmy w dziesiątkę i też dało radę. Ale myślę, że to już jest maksymalna liczba osób. Jest wtedy trochę głośno, co jest naturalne - przy tej grze nie da się być cichym i poważnym - i trzeba powtarzać nagranie samodzielnie, tzn. ustnie dla uczniów.

Szał zabawy widoczny jest tutaj:



zajęcia w ramach godziny karcianej - świetnie się bawimy!




Ale lepiej zasady gry wyjaśni Wam ten filmik:






Trzymam kciuki, żeby znów pojawiło się na allegro! Chciałabym sobie kupić kolejne, żeby więcej dzieci mogło grać naraz.



A może frytki do tego?

$
0
0


Pinterest kopalnią genialnych pomysłów! Z premedytacją rzadko tam wchodzę, bo jak już wdepnę, to przepadam na bardzo długi czas.

Ale ostatnio szczęście się do mnie uśmiechnęło. Wpadłam na pinterest by sprawdzić coś na moim koncie i na głównej zobaczyłam rewelacyjny pomysł, od kolejnego speech therapista (przy poście o Cariboo wspominałam o logopedach z US i UK, a jako że ich praca w L1 zbiega się dość mocno z tym co my chcemy osiągnąć w L2, to obserwuję kilku na pintereście i Wam też to radzę).

Właściwie to nie wiem, jak postanowiła zabawę przeprowadzić pani autorka pomysłu, gdyż nawet nie przeczytałam jej posta dokładnie - samo zdjęcie mnie poraziło i rozwinęło w mojej wyobraźni wachlarz zastosowań. Tak czy siak jest to u mnie ćwiczenie na mówienie, które można by zrobić i bez tej fastfoodowej otoczki, ale wtedy traci cały swój potencjał, bo komu z naszych uczniów chciałoby się to robić, gdybyśmy im pokazali po prostu nudne paski białego papieru?
Potrzebujecie jedynie udać się zawczasu do pewnej znanej jadłodajni szumnie zwanej restauracją. Ja poprosiłam o duze opakowanie po frytkach i bez problemu mi dali - nie musiałam ich samych kupować (kupowałam kawę, nie wiem czy to ma jakieś znaczenie). Pójdę wysępić jeszcze parę, bo to jedno pewnie będzie w takich obrotach, że zaraz się zniszczy, a zalaminować się nie bardzo da.



musi to być duże pudełko na frytki - to największe. 


Do tego żółty sztywny papier. Tniemy go na paski papieru na tyle długie, aby wystawały z opakowania. Na nich wypisujemy zdania, które chcemy poćwiczyć. Postarajcie się też zgiąć wzdłuż, aby nie było widać treści.

Moje ćwiczenie można wykorzystać do nauki tego "mówienia", co jest na sprawdzianie szóstoklasisty. Wiecie, znajomość funkcji językowych. Z tym że w przeciwieństwie do egzaminu u mnie naprawdę będzie mówienie. Przygotujcie na frytkach pytania do poćwiczenia lub krótkie opisy sytuacji. Ja przygotowałam też fragmenty zdań do tłumaczenia.

Grę można rozegrać dwufazowo.

W fazie nauki każdy uczeń ma swoją kartkę ze zdaniami z frytek i gotowymi odpowiedziami do nich. Uczniowie ciągną po kolei frytkę, czytają frazę i reagują odpowiednio. Mogą, a słabsi nawet powinni się wspierać kartką z odpowiedziami. Oczywiście dozwolone są odpowiedzi własne, nieujęte na kartce - o ile są sensowne i poprawne. Za każdą prawidłową reakcję można sobie w nagrodę zatrzymać frytkę. Ta faza to taki rekonesans, raczej wyjdzie remis, chyba że macie szczególnie ciężkie przypadki, co i z kartką nie czają bazy. Potem można powoli przechodzić do drugiej fazy. Np. ustalić z góry, ile fraz można skonsultować z kartką (coś a la koła ratunkowe), na pozostałe trzeba odpowiedzieć samodzielnie.

Faza druga - testowanie - to reagowanie bez kartki. Sami wyczaicie z jaką klasą i w którym momencie możecie tak postąpić. Np. na powtórzeniu jakiegoś unitu możecie w ogóle pominąć fazę rozruchową. A przy wprowadzaniu nowego materiału będzie niezbędna. Na zajęciach z nową grupą czy na początku semestru faza testowania może być potraktowana jako nieformalny placement test.

Tu pobierzecie przykładową kartkę z reakcjami, oparłam ją na macmillanowym Repetytorium do sprawdzianu szóstoklasisty i ich przewodniku po sprawdzianie.





Ja na moich frytkach przygotowałam frazy z zakresu unitu 7 z Evolution plus 1.



tutaj frytki i popcorn ;)


Tutaj jest post, który posłużył mi jako inspiracja.



Jak zagrać w Cariboo, gdy się nie ma Cariboo??

$
0
0


Jak już Wam wspominałam, Cranium Cariboo jest praktycznie nie do wyrwania na żadnym portalu aukcyjnym. A szkoda, bo potencjał tej gry jest świetny i uczniowie ją uwielbiają, a przemawia do każdego wieku i można ją aranżować na każdy poziom. Ja na ten przykład jutro wykorzystuję ją w dwóch różnych klasach i w zupełnie odmiennej tematyce (jedzenie i określanie czasu).

Ale spokojnie. Już spieszę z pomocą. Nie będzie może tak spektakularnie jak z oryginalną grą, ale emocji nie zabraknie.

Tak jak pisałam w moim pierwszym poście o Cariboo, możecie proponowaną tu przeze mnie grę zastosować do czegokolwiek - tak jak z oryginalną grą. Akurat w klasie 3 przerabiamy zegarki, więc przedstawię mój pomysł w oparciu o tą tematykę.


Materiały:
  • tablica
  • flashcardy / wordcardy/ worksheety z krótkimi zadaniami (struktury, zdania, sytuacje), co najmniej 12. W oryginalnej grze jest 15. Może być i więcej, na całą godzinę grania. W moim przykładzie powiedzmy, że 15 kart z narysowanymi zegarami, gdzie już uprzednio zaznaczono godziny. Przed grą na 6 wybranych kartach Z TYŁU naklejamy małą karteczkę post-it lub taką klejącą zakładkę indexującą. Tak, żeby uczniowie nie wiedzieli, gdzie to przykleiliśmy. To zamiast kolorowych piłek w oryginalnej grze. (nie wiem jak to się nazywa, ale chodzi mi o to):





  • nagrody dla zwycięzców wg Waszego uznania. W oryginalnej grze jest arcyklejnot, ja zamieniam go na skittlesa / m&m'sa / żelka - w tym cały fan. Ale pozostawiam Wam wolną rękę, niektórzy uważają, że takie sterowanie zewnętrzne jest niekorzystne. Akurat w tym przypadku myślę, że właśnie o to chodzi - na tym polega ta gra. Możecie zamiast słodkości obdarować dzieci naklejkami czy czymś innym. Tutaj jedna przewaga tej gry nad planszową Cariboo - możecie grać w nią naraz z całą klasą, a klasę podzielić na grupy - mogą być liczne, nawet po 7-8 osób. Z planszową grałam maksymalnie w 10 osób, i to było na granicy dobrej zabawy - a i tak dzieci musiały utworzyć pary. Dlatego uwzględnijcie liczbę nagród do liczby dzieci w grupie. 

Wiek:
KAŻDY (yeah!)

Poziom:
zależy tylko od Was, może być absolutnie każdy - trzeba tylko dostosować zadania na kartach.

Czas:
To zależy od liczby kart, przy 15 to będzie około 10-15 minut.

Przebieg:
Na tablicy przyczepiamy nasze karty, jak mamy ich 15, to schludnie wyglądają 3 rzędy po 5 kart, ale właściwie układ nie ma żadnego znaczenia. Uważamy, żeby uczniowie nie dojrzeli naszych samoprzylepnych znaczników z tyłu kart. Karty wiszą na tablicy przodem.
Na samej górze piszemy cyfry 1-6, 6 otaczamy gwiazdką, kółkiem, a jak umiemy, to wrysowujemy ją w szkatułkę.
Klasę dzielimy na grupki - jeśli gramy z całą klasą. Jak mamy małą grupkę osób, ale maksymalnie 7, to każdy może grać na własny rachunek. No i po kolei grupy / dzieci rozwiązują zadanie. Np. z zegarkami wygląda to tak, że na początku jest testowanie biernej znajomości i nazywam jakąś godzinę po angielsku, grupa / uczniowie szukają odpowiedniego zegara. Mają na to 10 sekund. Następnie uczeń odkrywa daną kartę, patrzy czy pod spodem jest znacznik. Jak nie ma, to trudno. Jak jest, to go odkleja i może skreślić cyfrę 1 u góry tablicy. Karta zostaje na tablicy, tylko wisi obrazkiem / zadaniem w stronę tablicy. Czas na następną drużynę / dziecko itd. Postępujemy tak, aż wszystkie cyfry są skreślone. Wygrywa tylko ta drużyna, która znalazła ostatni znacznik - czyli skreśliła liczbę 6. Ta drużyna dostaje nagrodę. Nie muszą to być słodkości, możecie grać też na punkty.

Można zagrać od początku, ale następuje tym razem faza produkcji. N-l wskazuje zegar, uczniowie podają godzinę po angielsku. Albo: uczniowie z grupy A nazywają godzinę po ang. dla grupy B, grupa B dla grupy C, C dla A. Tu mamy wtedy wszystko, i produkcję, i bierną znajomość. Słowem - można grę modyfikować dowolnie ;)

Tak to obmyśliłam :D




Help me Dr Dick

$
0
0






Na dobry początek piosenka:





Przepraszam, że obsceniczna, ale jakoś tak przypasowała mi do tematu :) Mimo, że wygląda jak niewinna kreskówka, to nie puszczajcie jej na lekcjach ;p


Jak już wspominałam na fb - nie ma w internecie nic, co by mnie satysfakcjonowało jeśli chodzi o prosty role play u lekarza. Wszystko za trudne, a ja potrzebowałam czegoś dla drugiej klasy. Uczę tam z Bugsów jak już pisałam tu KLIK, które lubię, ale niektóre lekcje jakieś takie w moim odczuciu nudnawe. W piątym unicie wykopałam (=out) czwartą i szóstą, której celu za cholerę nie mogę pojąć od 7 lat, a do tego nie podoba się dzieciom.

Zamiast czwartej lekcji postanowiłam pobawić się w doktora, a co zaproponowałam zamiast szóstej -  o tym (nie)bawem.

Chciałam prostych słówek i konstrukcji, nic wymyślnego. Ale ponieważ nic nie spełniało moich no własnie mało wyszukanych kryteriów - wszystko wyrafinowane jakby to były praktyki w przychodni - to musiałam sobie wszystko zrobić sama.

Dzielę się dzisiaj z Wami owocami tej mojej krwawicy.

W moim zestawie znajdziecie 4 strony A4, widać je poniżej. Możecie otworzyć obrazek w osobnym oknie i wydrukować jako .png. Na końcu posta zamieszczę też link do tych samych materiałów w formacie .pdf.

Co wchodzi w skład zestawu, to myślę, że widać dokładnie.


recepty dla lekarza, kserujemy mnóstwo razy i tniemy. Sekretarka (w tej roli ja, ale możecie spróbować z uczniami) podaje je lekarzowi.

ściąga dla lekarza i pacjenta z przydatnymi frazami. Moi uczniowie mieli je przed oczami w 'gabinecie'. Kilku bardziej kumatych nie potrzebowało ich, ale generalnie dzięki nim uczniowie czuli się bezpieczniej. Musicie kartkę przeciąć jeszcze na pół w pionie. 



nie dolega nam nic poważnego ;) To kolejna ściąga, zwłaszcza dla lekarza :)



napisy do wystroju przychodni



Zaaranżujcie ławki w klasie, przećwiczcie wszystkie słówka na początku. My dolegliwości znaliśmy z poprzednich lekcji, ale 'terapie' to była nowość dla dzieci.
Do tego miałam stetoskop (widoczny na zdjęciu z tytułem), a zamiast fartucha wykorzystałam swoją białą koszulę, której nie używam, a tylko wisi w szafie - dostała drugie życie. Trzeba było tylko podwinąć rękawy, na szerokość była w sam raz.


nie mogę dodawać wizerunków dzieci z twarzami, więc musicie się zadowolić takimi skrawkami zdjęć z naszej przychodni. 


Lekcja wypadła świetnie, musiałam robić jeszcze jedną taką samą, bo dzieci nie dawały mi spokoju. Polecam i Wam i chętnie przyjmę Wasz feedback!

TUTAJ materiały do pobrania w pdf.



Na koniec roku kupcie mi rajstopy w rzucik*

$
0
0


Ostatnio na grupie dla n-li angielskiego na fb rozwinęła się dyskusja na temat przyjmowania prezentów od rodziców i uczniów z okazji Dnia Nauczyciela, końca roku szkolnego, a nawet urodzin i imienin, jak się ze zgrozą dowiedziałam!!

Moje stanowisko jest następujące. Nie chcę żadnych prezentów. Ani kwiatków, ani czekoladek, nie mówiąc już o czymś grubszego kalibru. Jednak powiem Wam, że nie jest to niestety takie czarno-białe jakby się mogło wydawać, zresztą sami wiecie pracując w szkole.

Jest u nas jedna pani, której postawę podziwiam, bo ona od lat kategorycznie odmawia najmniejszego drobiazgu od uczniów, choćby to miała być stokrotka zerwana ze szkolnej działki. I co. Myślicie, że ktoś z rodziców i uczniów to respektuje? Co roku na Dzień Nauczyciela i koniec roku tabuny uczniów nadciągają z darami dla tej pani. Owszem, wyeliminowała wręczanie prezentów bardziej wartościowych niż kwiatek i czekoladki. Ale nawyku dawania właśnie owych nie jest w stanie wykorzenić, choć nigdy ich nie przyjmuje. Patrząc na to od drugiej strony można zauważyć, że i rodzicom, i uczniom jest przykro, że pani konsekwentnie odmawia przyjmowania dowodów wdzięczności. No i właśnie to jest ta szarość. Taka mentalność u nas, że mamy jako rodzice (nie wszyscy) nawyk i potrzebę wręczenia naszym dobroczyńcom jakiegoś upominku. I póki będzie popyt i raczej powszechna akceptacja tych prezentów, póty będzie podaż i ich wręczanie.

Wyciągając wnioski z obserwacji zaciętej koleżanki, dochodzę do konkluzji, że zwyczajny kwiatek i czekoladka to nie jest wielkie nadużycie, choć przyznam, że zawsze czuje się nieco niezręcznie przyjmując te podarunki (po pierwsze mnie zwyczajnie krępuje dawanie prezentów za coś, co wykonuję jako swój obowiązek, a po drugie nie chcę nikogo urazić odmową) i czułabym się bardziej komfortowo, gdyby po prostu ich nie dawano. Jakiś zakaz czy coś. Ale nie walczę z tym.

Zupełnie inna kwestia to dary o wartości bardziej namacalnej. W zeszłym tygodniu dowiedziałam się, że podobno u nas w klasach 1-3 obowiązuje następujący schemat: na koniec pierwszej klasy kosmetyki, na koniec drugiej bodajże coś z ubioru, a na koniec trzeciej - biżuteria. Nie wiem, czy to powszechne u wszystkich naszych pań z 1-3, ale co najmniej dwie wcale się z tym nie kryją.
Takim praktykom mówię stanowczo nie. Jest to dla mnie duże nadużycie i wykorzystanie naszej pozycji. Zdecydowanie protestuję i nie pozwoliłabym sobie na akceptację jakiegokolwiek takiego prezentu. Niedopuszczalnym jest dla mnie wybrać sobie coś z listy zaproponowanej przez rodziców czy w jakikolwiek inny sposób zasugerować im, że taki dar jest mile widziany. Nieważne czy to koniec roku, czy koniec szkoły. Uznaję taką postawę za nieetyczną. Nie spodoba się to pewnie wielu osobom, ale powiem wprost: prezent tego typu trąci mi mocno łapówkarstwem. Nawet jeśli intencje rodziców są inne (bo powiedzmy sobie szczerze, że to zwykle nie z inicjatywy uczniów). Perfumy, biżuteria, elementy garderoby to dla mnie prezent z gatunku zbyt osobistych - po prostu niestosownych.
Jeśli przyjmujemy taki prezent na koniec roku, ale nie na koniec szkoły, nauczyciel może czuć się zobligowany do łagodniejszego traktowania ucznia (mówię tu o prezencie od jednego ucznia). W jakimś sensie staje się on dłużnikiem obdarowującego. Takie jest moje odczucie.

Ale pomarzmy chwilę, że faktycznie możemy oczekiwać prezentu od rodziców i uczniów na koniec roku ehhh ....

Oto moja wishlista:







1 - kolorowe pisaki do białej tablicy, nie tylko standardowe czarne + czerwone + zielone + niebieskie. W Ikei jest ciekawszy kolorystycznie zestaw: zamiast niebieskiego jest żółty. Mała zmiana, wielki efekt.
2 - zapas kolorowych długopisów, zwłaszcza czerwonych i zielonych do uzupełniania dziennika.
3 - marzę o pisakach kredowych do czarnej tablicy! Takie w kolorach tęczy usatysfakcjonowałyby mnie :)
4 - no oczywiście kolorowe tusze do drukarki. Czarny też!
5 - pieczątka do stemplowania zadań domowych i prac pisemnych
6 - ta koszulka to moje duże pragnienie. Lubię takie ironiczne przesłania
7 - DUŻO papieru do xera
8 - i DUŻO folii do laminarki
9 - kolejna gra Cariboo, cały czas marzę, że kiedyś się zjawi na allegro.
10 - i kolejne Hullabaloo, żeby więcej uczniów naraz mogło się bawić
11 - tego Cranium Cariboo Islandjeszcze nie mam w swoich bogatych zbiorach. Poluję na tę wersję, czuję, że to hit na miarę Cariboo.


I na koniec...


ZAPAS CHIPSÓW OCTOWYCH!!! Mogą być Pringlesy, mogą być chipsy z Tygodnia Brytyjskiego w Lidlu, mogą być Kettlesy (10x150g mnie usatysfakcjonuje ;))

Czekam na Wasze pomysły do naszej nauczycielskiej listy!!


------------------
* to tekst mojej wychowawczyni w liceum, która głęboko rozczarowana rzuciła hasłem 'tylko tyle???' gdy została obdarowana różą na Dzień Nauczyciela. Potem poinstruowała nas, jakie rajstopy chciałaby od tej pory dostawać na wszystkie okazje. Kolor, wzór, rozmiar, marka - wszystko. I faktycznie dostawała od nas te rajty.




Please accept my sincere apologies

$
0
0


Kochani Czytelnicy


Wiem, że skandalicznie zaniedbałam Was blogowo, ale od jutra wracam do wzmożonej i ciężkiej blogowej pracy. Ostatni miesiąc był dla mnie zawodowo megatrudny. Po pierwsze, koniec roku szkolnego - jako wychowawca w końcu poznałam co to znaczy być n-lem i rzeczywiście nie mieć czasu na nic. Po drugie, miałam duże problemy z matką ucznia, której dedykowałam złotą myśl:







Opiszę to na blogu niebawem. Oczywiście tak, aby wszelkim wymaganiom ustawy o ochronie danych osobowych stało się zadość. A po trzecie, zbliża się termin mojego egzaminu na stopień n-la mianowanego -  a dokładnie wypada on jutro o 9.00. Dlatego wieczorami zamiast nad blogiem siedzę nad ustawami, rozporządzeniami i tymi podobnymi niezbędnymi dokumentami. Proszę, trzymajcie za mnie jutro kciuki.

Tymczasem w ramach przeprosin obejrzyjcie sobie ten oto krótki filmik. Stare, ale jare. I może ktoś jeszcze nie oglądał.






Wszystkim, któzy gdzieś wyjeżdżają, życzę bezpiecznej podróży i udanego wypoczynku.

Nie żegnam się z Wami, bo będę tu regularnie zaglądać - i mam nadzieję, że Wy również.



Awans na mianowanego

$
0
0


'Współczuję' - a tak, bo kompletując dokumenty czułam się, jakbym się szykowała co najmniej do obrony doktoratu na Sorbonie :/




Piszę na świeżo, choć w tym roku to się już raczej mało komu przyda.

Zacznijmy od dokumentów niezbędnych do wszczęcia postępowania egzaminacyjnego. Pierwszym z nich jest sprawozdanie za okres stażu. Do 31 maja trwa staż, więc sprawozdanie oficjalnie oddać można najwcześniej 1 czerwca. W praktyce to zależy, jaka jest dyrekcja. U nas można było dać wcześniej wersję do wglądu.
Moje miało 18 stron i wbrew panującej u nas modzie napisałam je zupełnie sama, choć powszechne w naszej szkole praktyki polegają na zebraniu kilku i zlepieniu w jedną całość, a czasem nawet wiernym trzymaniu się jednego sprawozdania z wcześniejszych lat. Nie lubię tak robić. Coś, z czego potem mam odpowiadać, wolę pisać zupełnie sama. Dopiero gdy go skończyłam, poprosiłam dobrą koleżankę o jej sprawozdanie - pisała rok wcześniej - żeby porównać. To pomogło mi dopisać jeszcze parę rzeczy, których zapomniałam.
Ja moje sprawozdanie pisałam wg pkt 7.1 i 7.2 ale słyszałam wersję, że się pisze tylko wg 7.2.

Składacie sprawozdanie - macie czas do końca czerwca - i wtedy pałeczkę teoretycznie przejmuje dyrekcja i opiekun stażu - moim opiekunem stażu była pani wice. Opiekun stażu pisze do dyrekcji projekt oceny waszego dorobku zawodowego za okres stażu. U mnie to ja pisałam projekt. Tutaj przyznam, że nie szczypałam się i zrobiłam kolaż z kilku ocen znalezionych w necie. To nie było moje zadanie, więc nie miałam żadnych skrupułów. Ocenę dałam sobie pozytywną ;)

Składacie projekt oceny - tzn. opiekun stażu składa u dyrekcji. Dyrektor zgadza się z projektem i pisze ocenę, która właściwie jest powtórzeniem słów projektu. Dostajecie jedną wersję dla siebie, druga powędruje do urzędu (chyba, bo właściwie nie wiem, gdzie jest moja wersja dla mnie).
Potem dyrekcja występuje do urzędu miasta i zgłasza nauczycieli przystępujących do egzaminu z danej placówki - u mnie tego roku jestem ja i jeszcze jedna koleżanka. Urząd przesyła do szkoły wzór wniosku o wszczęcie postępowania egzaminacyjnego. Choć spotkałam się też z sytuacjami, że trzeba sobie taki wniosek zorganizować samemu. Gdyby to było Waszym udziałem, rzućcie sobie okiem tutaj klik. Jeśli macie gotowy wzór wniosku, to są możliwe dwie drogi postępowania: 1) szkoła wypełnia za Was wniosek  LUB 2) wypełniacie wniosek sami - i jak dobrze zgadujecie, ja tak robiłam.
Zaczynacie też kompletować dokumenty do złożenia do urzędu. Często zwane jest to teczką, ale nie ma nic wspólnego z jakimiś opasłymi tomiszczami pełnymi zdjęć, dyplomów i certyfikatów dokumentujących Wasze dokonania. To szczęśliwie się skończyło jakoś w 2007 r., czyli wtedy, kiedy prawdopodobnie nikt z osób, które będą się teraz lub w przyszłości mianować nie pracował jeszcze w szkole ;)

Do tej dokumentacji wkładacie (jest to też wyszczególnione we wniosku, który podlinkowałam wyżej):

  • wniosek o wszczęcie postępowania egzaminacyjnego
  • dokumenty poświadczające kwalifikacje
  • poświadczenie nadania stopnia kontraktowego
  • zaświadczenie o zatrudnieniu w okresie stażu wydane przez dyrektora 


Co do tych dokumentów, wersji jest tyle, ile dyrekcji w naszym kraju. Moja twierdzi z całą mocą, że kopie dyplomów i kwalifikacji muszą być poświadczone notarialnie, ewentualnie za zgodność z oryginałem pieczątkę może przybić organ wydający te dokumenty. Ponieważ załączałam 3 dyplomy, a każdy zrobiony na innym wydziale uniwersytetu i jeszcze w różnych miastach i do tego jeszcze kurs kwalifikacyjny WOMu, to stwierdziłam, że szkoda mi czasu i kasy na dojazdy do dziekanatów, gdzie i tak pewnie o 15.00 gdybym mogła być na miejscu pocałowałabym klamkę, więc wybrałam notariusza. Za 3 dyplomy, jedno świadectwo kursu i suplement zapłaciłam 66zł z groszami. Nadanie kontrakowego potwierdził mi sekretariat w mojej szkole, bo cały czas pracuję w tym samym miejscu.
Słyszałam jednak też wersję, ze wystarczy pieczęć za zgodność z oryginałem, i że w każdej placówce jest co najmniej jedna osoba, która ma uprawnienia do przystawienia takiej pieczęci. Więc tak właściwie to nie wiem jak to ma być.

Co do zaświadczenia o zatrudnieniu, to powinien to wystawiać sekretariat, a podbić dyrekcja. Niestety u nas w szkole to ja musiałam sobie sama taki wniosek wyszukać w necie i uzupełnić. Pomogła mi koleżanka z grupy na FB, za co jej serdecznie dziękuję, bo nie jest to ot jakieś tam pisemko, tylko dokument najeżony paragrafami z KN i rozporządzeń i tego typu urzędową nowomową. Zawiera trochę danych no i sami z głowy go nie wyprodukujecie, a na necie wersji jest kilka i nie wiadomo, o jaką chodzi.Gdybyście mieli podobny problem, do not hesitate to contact me ;)

Dołączyłam też odpis aktu małżeństwa, choć właściwie nie wiem czemu, gdyż już kontraktowego zrobiłam pod swoim nazwiskiem małżeńskim. Podobno chodziło o to, że kwalifikacje są jeszcze wystawione na nazwisko panieńskie. Kolejny raz słyszałam multum wersji dotyczących podejścia do tej kwestii. Na przykład: że tylko mężatki, które zmieniły nazwisko na nazwisko męża dostarczają akt ślubu, a te co mają podwójne-dowód osobisty. A inne osoby w ogóle nie dostarczały nic, co by potwierdzało ich stan cywilny. Co kraj, to obyczaj.

Do moich dokumentów dołączyłam też z polecenia dyrekcji plan rozwoju, sprawozdanie i ocenę, i wszystko to od razu oddali mi z powrotem w urzędzie podczas składania wniosku.

Z planem rozwoju miałam też niezłe przejścia, bo zaginął. Gdzieś w przeciągu tych 2 lat i 9 miesięcy zginął ze szkolnej dokumentacji. Nie pytajcie jak. Ja go nie ruszałam od złożenia. Miałam swoją wersję w kompie, więc papierowa nie była mi do niczego potrzebna - zresztą ta w kompie też nie, jeśli mam być szczera. Tak wiec na sam koniec drukowałam plan jeszcze raz i dyrektor podbił mi go z datą bardzo nieaktualną (2012 rok).

Moje koleżanki wkładały te wszystkie papiery w koszulkach do takich dużych segregatorów, ale ja nie chciałam już ani złotówki dołożyć do tego interesu i wyszperałam w domu jakiś skoroszyt i do niego tam wszystko powkładałam. Ta sama koleżanka, która mi pomogła z zaświadczeniem o zatrudnieniu, poradziła mi też, żeby zrobić stronę tytułową, no więc tak zrobiłam. Ładnie to wygląda wtedy.

Poszłam złożyć do urzędu papiery (to było 17 czerwca), a tu zonk. Termin egzaminu 24 lipca, podczas gdy ja w styczniu wpłaciłam zaliczkę na wczasy od 18 lipca nad morzem na dwa tygodnie. Wszyscy mówili, że wtedy to już jest zwykle po egzaminach, bo każdy chce się wyrobić do 10 lipca, żeby też sobie jechać na wakacje. Hm. No jak się domyślacie, nie tryskałam entuzjazmem.

Na szczęście okazało się w toku kolejnych dni, że egzamin będę mieć 9 lipca.

Podczas składania papierów zapytałam też, czy sala egzaminacyjna jest wyposażona w rzutnik i laptop i okazało się, że komisja w moim mieście nie jest jakimś wielkim fanem prezentacji - jak to pani ujęła: wolą kontakt face2face. Tak że zapytajcie i o to, bo jak widać wbrew rosnącej popularności prezentacji przy pomocy kompa są jeszcze miejsca, gdzie nie jest to oczywistość. Dla mnie lepiej, bo nie musiałam się biedzić z prezentacją - a obawiam się, że i 100 slajdów nie zmieściłoby wszystkiego, o czym chciałam powiedzieć.

Przygotowywać zaczęłam się jakoś na tydzień przed końcem roku szkolnego - jak już znałam datę egzaminu - choć gorączka końcoworoczna i skarga jednej z matek skutecznie mi to utrudniały, ale tak bardziej poważnie zaczęłam się uczyć jakoś od 1 lipca.

Przeczytałam sobie i przygotowałam odpowiedzi na pytania zawarte w tym pliku - krąży on po sieci tu i ówdzie. Dla jasności - to nie ja jestem autorką odpowiedzi tam zawartych. Do tego rzućcie okiem TU i TU i TU i TU. Choć ja nie rzucałam zbyt uważnie ;) Przeczytałam też w miarę dokładnie Ustawę o systemie oświaty, Kartę Nauczyciela, rozporządzenia dotyczące organizacji wycieczek, udzielania pomocy ped-psych, o awansie zawodowym, o dotowaniu podręczników, o ocenianiu, promowaniu i klasyfikowaniu uczniów. Jeszcze Statut Szkoły, podstawy programowe (u mnie 1-3 i 4-6) i do nich programy nauczania. Wypadałoby też orientować się, o co chodzi w Planie Wychowawczym i Planie Profilaktyki szkoły, ale ja nie miałam do nich dostępu - na stronie szkoły ich nie było, a do pracy mi się iść nie chciało po nie - więc uznałam, ze muszą mi wystarczyć te wzmianki o nich, które są w statucie szkoły.

Przygotowałam też swojego popisowego speecha, czyli takie jakby streszczenie sprawozdania - ale właściwie w toku opracowywania tego przemówienia stwierdziłam, że uwypuklę swoje dokonania (chodzi mi o paragraf 7.2.3 z rozporządzenia o awansie) i ledwo wspomnę na tematy, w których nie czuję się biegła - papierzyska, sprawy wychowawcze, no i programy wychowawczy i profilaktyki. Bo przecież komisja nie czytała ani mojego planu rozwoju, ani sprawozdania. Oczywiście nie znaczy to, że cokolwiek podkolorowałam - nie, nie lubię kłamać i w tak poważnych sprawach okazuje się zwykle, że kłamstwo ma krótkie nogi. Moje przemówienie powiedziałam sobie w domu 3 razy tylko, za każdym razem trwało 25 minut - a naprawdę mówiłam tylko o rzeczach najistotniejszych. No cóż, widocznie nie da się w krótszym czasie podsumować 3 lat pracy.

W czwartek poszłam do Urzędu na egzamin. To był jeden z przyjemniejszych egzaminów w moim życiu. Faktem jest, że właściwie się nie denerwowałam, gdyż cierpię na ekshibicjonistyczne chyba skłonności i zawsze rajcowały mnie ustne egzaminy. Pewność siebie - nie mylić z arogancją! - na pewno pomogła. Komisja na wstępie poinformowała mnie, że mam ok. 15 minut na swoją ustną prezentację - próbowałam się zmieścić. Myślę, że poszło mi dobrze, choć nie wyczerpałam tematu, gdyż starałam się trzymać tego kwadransa. Sygnalizowałam pewne rzeczy i mówiłam komisji, że chętnie wyjaśnię je później i w ten sposób udało mi się przedstawić wszystko, choć niektóre rzeczy dość pobieżnie.

Następnie komisja zadała mi 3 zaledwie pytania, i to jeszcze naprawdę banalne:

  1. jak jako wychowawca planuję swoje kontakty z rodzicami?
  2. co sądzę o tzw. ustawie podręcznikowej i dotowaniu podręczników w kontekście klas 1-3? - to niedosłownie tak brzmiało, ale o to chodziło
  3. czego nie oceniam w pracach pisemnych u dyslektyków?

Jak widzicie, piece of cake.

Po przerwie zostałam wezwana i poinformowana, że zdałam egzamin z punktacją 10/10! Bardzo jestem z siebie zadowolona, bo nie liczyłam na tak wysoki wynik, a nie chciałam też być na granicy zdawalności, czyli 7/10.


--------------

Nie zamieszczaczam tu linków do ustawy, KN, rozporządzeń - bo to się zmienia co chwila. Aktów prawnych wszelakich szukajcie na http://www.prawo.vulcan.edu.pl/ i http://isap.sejm.gov.pl/index.jsp. Rozporządzenia istotne w pracy nauczyciela wzięłam stąd.





Cause I knew you were trouble when you walked in*

$
0
0


Pamiętacie tego posta? Dziś będzie właśnie o owej pani, domagającej się tak mojego numeru telefonu. Miłym akcentem zaczęłyśmy naszą współpracę, jeszcze milszym skończyłyśmy ten rok szkolny.

Nie pisałam więcej o tej matce, która - przypomnijmy - jest pedagogiem w innej szkole u nas w mieście, i która przez cały rok 'ogólnie męcząca była'. Choć przyznam, że też bardzo dużo mi pomogła. Jest z rodziców tych mocno się angażujących, ale po ostatniej historii nie wiem już, czy robiła to z potrzeby serca, czy po, żebym przymknęła oczy na zachowanie jej syna... Które od stycznia zrobiło się dość problemowe. Niby nic poważnego, ale liczba uwag dość duża - wg naszego WSO za samą liczbę uwag, bez względu na ich kaliber, mógł dostać zachowanie miesięczne naganne - no i takie ode mnie dostawał, choć ogólnie nie jest to uczeń naganny, ani nawet nieodpowiedni. Na wiosnę miałam z nią rozmowę - była zaniepokojona, tzn. oburzona taką moją oceną zachowania jej dziecka - ale uspokoiłam ją, że nie przewiduję takiej oceny na koniec roku i na pewno będzie to dyskutowane na konferencji klasyfikacyjnej. Już wtedy między wierszami groziła mi skargami do dyrekcji i kuratorium. Aha, ogólnie jedną skargę już na mnie zaniosła jakoś w listopadzie - ale że była ustna, to dyrekcja nie powiedziała mi, że to ona i dość oględnie mnie poinformowała o całej sprawie, też robiąc aluzję, że następnym razem taka rozmowa będzie wpisana w moje akta (nagana? pouczenie?). A wiecie, o co chodziło? Jak to dyrekcja ujęła - grupa matek przyszła na skargę, że jestem zbyt poważna (TAK!!! taki oto zarzut!!!) i nie daję im telefonu do siebie. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać, jak to usłyszałam... W ostatnim tygodniu przed końcem roku dowiedziałam się od dyrekcji, że ta grupa matek to właśnie owa pani pedagog. W każdym razie dopięła swego, bo zostałam przymuszona (z premedytacją użyję tego słowa) do udostępnienia mojego nr telefonu rodzicom. Podałam im go w grudniu na dniu otwartym, zastrzegając, że odbieram ten telefon tylko w dni powszednie od 18.00 do 20.00 i tylko w pilnych sprawach. Przyznam, że nie miałam problemu z rodzicami, bo stosowali się do mojej prośby - dwie matki, w tym ta, o której jest ta historia - zresztą od drugiej cała sprawa się zaczęła - nie do końca, ale nie było to zbyt uciążliwe.

Zarysuję tu tło całej tej historii, która oczywiście będzie wysoce nieobiektywna, no bo to będzie tylko moja wersja, ale starałam się oddać rzecz tak sprawiedliwie jak to możliwe.

Klasa, którą uczę borykała się z problemem nadmiernego zainteresowania płciowością już rok wcześniej - tak, byli wtedy w 3 klasie. Była w to zamieszana grupka chłopców, m.in. i ten, o którego matce dziś piszę, nazwijmy go Endrju. Nie byłam wtedy ich wychowawcą, więc szczegółów nie znałam, zresztą sprawa była załatwiona jeszcze przed końcem poprzedniego roku szkolnego. Poza tym wychowawcą w tej klasie była owa moja była dobra koleżanka, której sylwetkę też Wam przedstawiłam w podlinkowanym powyżej poście - no i naprawdę nie miałam ochoty na jakikolwiek kontakt z nią. Natomiast gdy zostałam wychowawcą tej klasy, byłam bardzo czujna w tych sprawach - ale jednocześnie nie siałam sztucznego zgorszenia i oburzenia, jeśli coś się komuś tam wypsnęło. Już we wrześniu chłopcy próbowali mnie zgorszyć, ale ustawiłam ich do pionu. W listopadzie dostałam sygnał o innym chłopcu z tej grupy, że jego zachowanie jest nieco niestosowne - wezwałam mamę na rozmowę, nakreśliłam problem - uspokoiło się.
Natomiast jeśli idzie o Endrju, to cały czas gdzieś tam słyszałam, że jest jakiś nadmiernie rozbuchany, ale nie były to żadne konkrety i właściwie wprost nikt się nie skarżył - ani dzieci, ani n-le - i dlatego nic nie robiłam, bo nie miałam punktu zaczepienia. Jako wychowawca nie zauważyłam ŻADNYCH zachowań wykraczających poza spektrum normalnego zachowania w tym wieku. Jedynie gdy na lekcjach pracowaliśmy ze słownikami obrazkowymi, to zawsze jakoś się mu 'sam otworzył' na stronach z anatomią człowieka, wzbudzając jego ogromny entuzjazm - ale w mojej opinii to nie był powód, żeby wszczynać jakieś dochodzenia, wzywać rodziców itp. - dla mnie to typowe zachowanie 11-letniego chłopca. Moim zdaniem robienie wokół spraw seksualności człowieka nadmiernego szumu, nadawanie temu otoczki zakazanego owocu, tylko się przyczynia do zainteresowania tematem, więc zawsze unikałam pochopnych kroków w tej materii.

W przedostatnim tygodniu roku szkolnego, 16 czerwca, zadzwoniła do mnie mama innego chłopca z mojej klasy, powiedzmy, że nazywa się Sebeszczyn (chłopiec). Kij, że nie w wyznaczonej godzinie - odebrałam. Jest to jedna z matek nadmiernie troskliwych, chroniących dziecko przed własnym cieniem. Jeśli dzwoni to zwykle dlatego, że ktoś skrzywdził jej Sebeszczyna. Sebeszczyn jest chłopcem lubianym w klasie, spokojnym i łagodnym i nie wchodzi w konflikty. Więc teraz zastanawiam się, skąd ona bierze te swoje problemy - pewnie Sebeszczyn coś jej w domu mówi - no i teraz nie wiem, co myśleć o tym chłopcu. W szkole grzeczny, ułożony, dobrze wychowany, a tu by taką krecią intrygancką robotę odwalał? No ale w każdym razie w trakcie rozmowy wyszły zarzuty pod adresem Endrju - bardzo konkretne i niepokojące. Bez podawania zbyt wielu szczegółów - na kilka sposobów próbował rozbudzić w Sebeszczynie zainteresowanie tematem sexu.

W środę więc napisałam w zeszycie informacyjnym notatkę do mamy, że zapraszam ją na rozmowę - chciałam ją poinformować, co usłyszałam. Od razu zaznaczę - nie oskarżać, nie piętnować, nie robić z Endrju zboczeńca - po prostu chciałam, żeby mama miała świadomość, że coś znowu może być na rzeczy, żeby wzmogła czujność itp. Zwłaszcza, że idą wakacje i dzieci często - bez winy rodziców - są puszczane samopas. Dodam też, że owa mama od września uczulała mnie, że o wszystkim co dotyczy Endrju mam ją informować. Zaprosiłam ją niestety dopiero na poniedziałek lub wtorek (22-23.06), gdyż w czwartek byłam na wyciecze całodniowej z pierwszakami, a w piątek przed lekcjami miałam dyżur, a po lekcjach NI w domu ucznia - no i po prostu nie miałam kiedy się z nią spotkać. W środę również poinformowałam o tej sprawie panią pedagog i zaczęłam robić rekonesans wśród nauczycieli uczących moją klasę celem zebrania dalszych (ewentualnych) konkretów pod adresem Endrju - ale że uczę głównie młodsze klasy, to w czasie lekcji mam znikomy kontakt z innymi przedmiotowcami, chyba że na dyżurze - i od koleżanki dyżurującej dowiedziałam się o pewnym incydencie podszytym znów sexem, którego inicjatorem był właśnie Endrju.
Jak przypuszczałam, od około 14.00 matka Endrju, która przypomnę jest PEDAGOGIEM w innej szkole - a to bardzo istotne z jej punktu widzenia - zaczęła mnie telefonicznie molestować o przyspieszenie terminu spotkania (fajnie, że po raz kolejny respektuje wyznaczoną przeze mnie godzinę na telefony, c'nie??). Wyjaśniłam jej, że sprawa nie jest aż tak pilna -  w moim odczuciu nie była, po prostu chciałam ją poinformować, a nie wyjaśniać cokolwiek w trybie natychmiastowym. No niby zrozumiała. Ale tylko niby. Bo na drugi dzień od rana heja! esemesy do mnie, że jednak ona błaga o szybszy kontakt, bo umiera z niepokoju, idzie weekend, a ona spać nie może - i dalej w tym duchu. Odpisałam, że to NIEMOŻLIWE z przyczyn ode mnie niezależnych. Ale ona znów. Że ona się dostosuje do każdej godziny, byle tylko to było wcześniej, wcześniej! Zastanowiłam się głęboko. Rozumiałam jej niepokój. Przypomniałam sobie, że faktycznie ZAWSZE mogłam na nią liczyć przy okazji imprez szkolnych i klasowych. Że sama wychodziła z inicjatywą, nigdy nie musiałam jej o nic pierwsza prosić. I postanowiłam iść jej na rękę.

BŁĄD. Nie rób nikomu dobrze, a nie będzie ci źle - szkoda, że zapomniałam o tej złotej myśli. Odpisałam jej, że spotkam się z nią po wycieczce, czyli około godziny 15.00 - 15.30. Przyjechaliśmy dopiero o 15.40. Weszłam do szkoły i ujrzałam ją, czekała koło pań woźnych.
'I knew you were trouble when you walked in' - no po prostu to czułam. Lwica przygotowana do obrony oseska, choć jeszcze sama nie wie, o co chodzi. Osesek czekał przy matce - czy myślała, że zaproszę go na rozmowę? Żeby nam potowarzyszył?

Zaprosiłam ją do pokoju nauczycielskiego. Nikogo nie było w szkole już o tej porze, w obok przylegającym gabinecie dyrekcji nasze dwie vice kończyły pracę. Wiecie co - nie popełniajcie nigdy tego błędu. Z rodzicami roszczeniowymi nie należy przenigdy zostawać sam na sam. Każde wasze słowo użyją przeciwko Wam, wyrwą z kontekstu, przeinaczą. Teraz jestem już bogatsza o to doświadczenie.
Usiadłyśmy. Na wstępie powiedziałam, że sprawa jest bardzo delikatna i moją rolą nie jest oskarżanie, tylko prośba do mamy o współpracę w zbadaniu tej sytuacji. Powiedziałam, co usłyszałam od matki Sebeszczyna. Delikatnie, bez zgorszenia - tak samo jak rozmawiałam z mamą innego chłopca w listopadzie, gdy sprawa miała podobny charakter. Mama listopadowego chłopca też należy do oględnie mówiąc trudnych rodziców, a jednak nie uniosła się, nie wpadła w szał - przyjęła do wiadomości i więcej problemów nie było z tym chłopcem. Wszystko to - czyli szał, wściekłość, zaprzeczenie - zrobiła mama Endrju. No rozumiem jej szok i niedowierzanie i też jej to mówiłam, ale jak grochem o ścianę. Zafiksowała się na tym, że chcę napiętnować jej dziecko jako zboczeńca. Próbowałam jej tłumaczyć, że jestem po to, aby pomóc, żebyśmy razem się zastanowiły, skąd się wzięły takie oskarżenia ze strony Sebeszczyna - gdzie tam! Już nie było szans na jakąkolwiek konstruktywną rozmowę. Mama wpadła w histerię!! Płakała przy mnie, ale była jednocześnie wściekła. Ja zachowywałam kamienny spokój i zimną krew - ktoś musiał, choć w środku się we mnie gotowało. Nagle zmieniła taktykę i zaczęła mnie oskarżać o wszystko od września. Skupiała się też oczywiście na tym, że niszczę jej dziecko tymi kalumniami (nie, nie użyła takiego słownictwa - jak się okazało, mimo tego, że to pani PEDAGOG, jest to bardzo prosta osoba. I uwaga - nie mam nic do prostych osób. Ale nie znoszę hipokryzji, zadzierania nosa, wywyższania się nad innych  - a celują w tym właśnie takie puste osoby).

Nasza hm... rozmowa (?), raczej rozżalony monolog pani trwał około godzinę. Oczywiście do konsensusu nie doszło. Kobieta czepiała się słówek, wszystkiego, odwracając uwagę od faktycznego problemu - że być może coś jest na rzeczy w tym, co mówi Sebeszczyn. Próbowałam sprowadzić rozmowę na właściwe tory, ale nie potrafiłam. Rozmowa przerodziła się w rozmaite oskarżenia pod moim adresem. W końcu skończyłam temat, mówiąc, że nie dojdziemy do porozumienia. Na koniec zmieniając profil dyskusji sięgnęłam po dziennik, bo pani na samym początku, zanim rozpętała się burza, poprosiła, żebym jej POKAZAŁA oceny Endrju w dzienniku. Tak jak wcześniej cechowały mnie ogromne pokłady cierpliwości i taktu do tej osoby - mimo jej nieustannych uchybień właściwie w każdym aspekcie savoir-vivre'u przez cały rok szkolny, a nawet wcześniej, podczas zielonej szkoły - tak teraz nie omieszkałam jej przypomnieć, że obowiązuje mnie ustawa o ochronie danych osobowych i nie mogę jej pokazać dziennika, a jedynie przeczytać oceny, co jako pedagog z pewnością wie - w poprzednim godzinnym monologu co i rusz przypominała, że ona jest pedagogiem i umie załatwić sprawy, a ja sobie z niczym nie radzę.
"Bo jemu niewiele brakuje do paska, jakieś setne" -  to jest niespełniona ambicja tej mamy, już od września drążyła temat świadectwa z czerwonym paskiem, mimo że dyskretnie próbowałam gasić jej zapędy i tłumaczyć, że nie oceny są najważniejsze, a pasek na świadectwie nie jest gwarantem jakiegokolwiek sukcesu w życiu. Na nic się to zdało, bo podczas każdej rozmowy przez cały rok szkolny wypływał ten temat. Już w marcu mama owa wiedziała, że są szanse na pasek, bo sobie wyliczyła ze średniej. W marcu!
"Skoro faktycznie brakuje mu jakiejś setnej, to proszę się nie martwić - zrobimy tak, żeby nie brakowało" - powiedziałam i zaczęłam czytać oceny. Były to oceny dobre i bardzo dobre, aż tu nagle dostateczny i znów dostateczny. I to z przedmiotów takiego powiedzmy większego kalibru. "No, chyba trochę więcej niż setna brakuje do średniej paskowej, chyba że ma jakieś szóstki, ale nic o tym nie wiem..." - pozwoliłam sobie na złośliwość. "Jak to dostateczne???? Rozmawiałam z panią X i z panią Y i mi obiecały, że Endrju będzie mieć czwórki!!!!" - wściekła się po raz kolejny tego popołudnia. "Czwórki tu niewiele zmienią w kwestii paska - za dużo ich jest - a zresztą i tak proszę sobie to wyjaśnić z tymi paniami, ja czytam, co jest wystawione" - odparłam.
Wyszła jak niepyszna z pokoju. Zamknęła drzwi, pod którymi cały czas siedział Endrju. Usłyszałam, jak go uderzyła kilkakrotnie. I przypomniałam sobie, jak sama mi co najmniej dwa razy wspomniała w trakcie roku szkolnego, że 'mu spuściła lanie".  Hm, zakiełkował mi w głowie plan B....

Schowałam dziennik i również wyszłam - moich miłych gości już nie było. Podeszła do mnie za to pani woźna: "Ale go zlała...." - szepnęła. "Widziała to pani? W co go uderzyła?" - spytałam. "Po tyłku". Aha - pani PEDAGOG.

Wróciłam do domu i nie zaprzątałam sobie głowy tą przykrą sprawą, choć czułam, że to nie koniec. Na drugi dzień przed lekcjami jak już wspomniałam stałam na dyżurze, akurat na piętrze gdzie jest sekretariat i gabinet dyrekcji. I któż to wkroczył jak burza z synkiem po swej prawicy? Oczywiście pani PEDAGOG. Minęła mnie, jakbym była powietrzem - a stałam tak, że nie dało się mnie NIE zobaczyć, i w te pędy poleciała do gabinetu dyrekcji. U nas niestety są takie zwyczaje, że każdy z ulicy może sobie wejść i bez wcześniejszego ustalenia terminu żądać rozmowy z dyrekcją. Aż ciśnie się na usta tekst Freda z "Chłopaków nie płaczą" - Byle frajer może sobie ot tak tutaj wejść. Akurat jedna pani vice była wtajemniczona w tę sprawę, bo gdy wczoraj pani PEDAGOG wkroczyła do pokoju nauczycielskiego, to ona kończyła pracę i widziała nas, a rano zdążyłam ją poinformować o naszej wielce konstruktywnej rozmowie. Minęła ósma, poszłam na lekcję - miałam z moją klasą. Nie minęło 15 minut, jak poproszono mnie do gabinetu dyrekcji. Były tam już dwie vice oraz pani pedagog, nasza szkolna, no i przyczyna całego zamieszania, czyli ona, pani PEDAGOG mama Endrju. Sprawa, z którą przyszła jak się okazało, wcale nie dotyczyła Endrju, tylko ogólnie pani przyszła wylać swoje żale na mnie - tani chwyt, żeby odwrócić uwagę od faktycznego problemu z dzieckiem. Nie poczułam się fajnie wiedząc, że cała ta wesoła gromadka już z 15 minut o mnie gadała, a ja byłam nieobecna. To miło, że mnie w końcu zawołano, prawda?
Bardzo się ucieszyłam, że jednak doszło do tej rozmowy w szerszym gronie - wszyscy mogli się naocznie przekonać, z jak niestabilną emocjonalnie osobą mamy do czynienia. Kobieta ma sama z sobą jakiś głębszy problem. Oczywiście były płacze, znowu wycieczki osobiste pod moim adresem, ale ja już nie wytrzymałam i przerwałam jej tyradę, mówiąc, żebyśmy się skoncentrowali na osobie Endrju. Musiałam niegrzecznie wejść jej w słowo, bo inaczej nie szło jej przerwać i uspokoić. Pretensje miała do wszystkich, a umykał nam cały czas główny problem - rozbuchana seksualność Endrju, którą potwierdziły jeszcze dwie inne nauczycielki i pani pedagog podczas tej właśnie rozmowy - tylko szkoda, że mnie jako wychowawcę nikt przez cały rok szkolny o tym nie poinformował. Gdyż okazało się, że pani pedagog już od kilku miesięcy prowadzi akcję mającą na celu przywrócić chłopca na łono społeczeństwa przyzwoitego i skromnego i odciągnąć jego uwagę od spraw męskiego i damskiego płciwa - ale jakoś nikt nie wpadł na to, że może by warto powiedzieć o tym wychowawcy, czyli mnie? Tu jako szkoła daliśmy ciała, ale pani PEDAGOG w ogóle jak się okazało o to nie chodziło. Musiałam ponownie przypomnieć, że problem teraz jest już potwierdzony u kilku źródeł, więc zastanówmy się, jak tu go rozwiązać? Ona wydawała się go zamiatać pod dywan, kompletnie lekceważyć, znów koncentrując się na mnie i również na pani pedagog jako na osobach, które robią z Endrju zboczeńca.
Endrju został również wezwany na ten dywanik, ale nic to nie dało. Po całej tej rozmowie jedna z pań vice stwierdziła, że wygląda, jakby się bał matki i chyba jest bity - a nie wiedziała nic o tym laniu dzień wcześniej na korytarzu, bo jeszcze nie miałam kiedy jej zdać wszystkich szczegółów!

Nastał weekend. W poniedziałek 22.06 zostałam wezwana do dyrekcji w sprawie pisemnej skargi, która na mnie wpłynęła. Oczywiście autorką była pani PEDAGOG. Zapoznałam się z 3-stronicowym elaboratem, który - wiem, że to nie ma znaczenia, ale wyleję to z siebie i napiszę to - urągał wszelkim zasadom stylistycznym, interpunkcyjnym, formalnym i ortograficznym. Myślałam początkowo, że to Endrju pisał.... Ale nie, to była nasza wielka pani PEDAGOG. Nawiasem mówiąc, w owym piśmie podkreśliła to kilkukrotnie. Jak to ona sobie świetnie radzi w pracy, w przeciwieństwie do tej wychowawczyni-porażki i nauczycielki za karę, jak mnie miło określiła.
Wszystkie moje słowa, które padły przez cały rok szkolny wyrwała z kontekstu i przedstawiła w takim świetle, że gdybyście to przeczytali, pomyślelibyście, że jestem prawnuczką Hitlera czy jakichś innych zwyrodnialców. Ale niestety na wiarygodność jej żalów wpływały znacznie niezliczone błędy, o których wspomniałam. Jak to dobrze, że napisała to pismo!!! Naprawdę po pracach pisemnych łatwo się przekonać, z jakim człowiekiem mamy do czynienia. Albo inaczej - z jakim NIE mamy do czynienia, gdyż ludzie na pewnym poziomie nie robią tak podstawowych błędów...  Moje vice jako osoby wielce taktowne skomentowały, że pani była w silnym wzburzeniu... No dla mnie nie jest to absolutnie żadne wytłumaczenie!! Nie bierzmy w takim razie podczas sprawdzianu szóstoklasisty, egzaminu gimnazjalnego czy matury żadnych błędów pod uwagę!! Taka poważna formalna okazja - uczniami na pewno targają olbrzymie emocje!

Przedstawię Wam kilka kwiatków:

zemną, pewne rzeczy trzeba wyśrodkować, dla mnie z własnego doświadczenia wiem, jako matka i pedagog (x 5,6, 7...), stymuluje zamiast symuluje, bez podstawnie, nie słuszne, była by, itp. Już nie mówiąc o tym, że w oficjalnym piśmie do dyrekcji zwraca się co jakiś czas bezpośrednio do mnie per pani Aniu.... Najbardziej zaciekawiło mnie jednak to: 'Być wychowawcą z pasją pani Aniu w dobie tak rozwiniętej techniki i postępu to skarb.' Hm, głowię się nad tym do dziś i nie wiem, o co chodzi... na koniec napisała, że już się ze mną nigdy nie skontaktuje... A dziwne, bo od środy 26.06 przez ostatnie 3 dni roku szkolnego była w szkole i się właśnie kontaktowała... w sposób zaczepny.

Przeczytałam to i zrobiło mi się strasznie smutno, no w duchu wręcz zapłakałam nad stanem intelektualnym polskich krzewicieli oświaty... Bo takich pań PEDAGOG i nauczycielek pewnie jest jeszcze trochę w naszym kraju.... Co się stało z tym zawodem? Wcale się nie dziwię, że tak stracił na znaczeniu... Jak można traktować poważnie pedagoga i nauczyciela prezentującego takie coś? Kiedyś praca w oświacie na stanowisku nauczyciela i pedagoga to była nobilitacja - pewnie, że i wtedy zdarzały się osoby przypadkowe, ale myślę, że przynajmniej ich poziom intelektualny był hm zadowalający? W czasach, kiedy każdy może mieć maturę i studia wyższe niestety strasznie nam się poprzeczka obniżyła.

Wracając do meritum - powiedziałam, że każdy z zarzutów umiem odeprzeć i chętnie ustosunkuję się na piśmie. Ale o dziwo dyrekcja nie chciała mojej odpowiedzi... Ciekawe. Mimo tego i tak napisałam swój elaborat, w którym obaliłam każdy jej argument. W tym samym dniu doszło jeszcze do spotkania z Sebeszczynem i jego mamą i w obecności mojej i pani pedagog Sebeszczyn i mama jeszcze raz podtrzymali swoje zarzuty. Sporządziliśmy notatkę służbową, którą podpisała mama Sebeszczyna.

Pani PEDAGOG chciała być ustnie poinformowana, jak sprawa będzie rozwiązana, zapewne licząc, że dostanę jakąś nagankę do akt czy co.... No niestety nic takiego się nie zdarzyło, ugrała tyle, że na jej widok każdy w szkole ma alergię... Bo pojawiała się co chwila.  Nie wiem w końcu co jej powiedziano i niewiele mnie to obchodzi... Ja złożyłam wyjaśnienie na piśmie i jeszcze drugie osobne pisemko: mój plan B, mój as w rękawie - takiej treści:

Zwracam się z uprzejmą prośbą o zabezpieczenie nagrań ze szkolnego monitoringu z korytarza na I piętrze, zarejestrowanych w dniu 18 czerwca 2015 roku w godzinach 16.15-16.45.
Prośbę swoją motywuję tym, iż nagranie dokumentuje fizyczne karanie ucznia naszej szkoły przez jego matkę po wyjściu z rozmowy z wychowawcą. Zgodnie z art.961 K. R. i O. osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę nad małoletnim zakazuje się stosowania kar cielesnych.



Gdyż miejsce, które pani PEDAGOG wybrała sobie na wymierzenie okrutnych razów jej synowi było akurat pod samą kamerą.... 


Ale tak naprawdę nie czuję satysfakcji, gdyż prawdziwy problem - że z Endrju coś niedobrego się dzieje - umknął nam z oczu przez tę aferę i pozostał nierozwiązany (*nie rozwiązany --> #jestemzlosliwa)


W ostatni dzień roku szkolnego mama Endrju znów, mimo zapewnień w skardze, że skończyła ze mną kontakty i współpracę, przyszła do szkoły i znów z pretensjami wyssanymi z palca - chodziło o to, dlaczego przed akademią spotykamy się przed salą gimnastyczną, a nie w sali lekcyjnej... A potem dostaję od Endrju kwiatka na koniec roku... No przecież to ona z pewnością go kupiła!!! WTF???

----------


* to z tej piosenki ;)





Bezradnik dla młodych wychowawców

$
0
0



Hmmm to już drugi bezradnikowy wpis. Wcześniejszy dotyczył uczenia własnej progenitury angielskiego w domu (czy gdziekolwiek, ale chodziło o to, że samemu). Chyba zacznę się w tym specjalizować - tzn w bezradnikach. W myśl zasady: nie mam nic do powiedzenia, ale się wypowiem ;)

Prosicie w mailach i na fb, abym przygotowała posta ze wskazówkami dla osób, które mają po raz pierwszy objąć wychowawstwo w klasie. Kochani, czy naprawdę trafiliście pod dobry adres? Pytacie o radę Nauczyciela-Porażkę-Za-Karę? A tak poważnie, to naprawdę nie czuję się żadnym specem w tym temacie, a wręcz sama potrzebuję korków. Dokładnie rok temu byłam w identycznej sytuacji, i niewiele chyba zmądrzałam... Ale przynajmniej rozumiem Wasze rozterki. Dlatego post ten będzie miał bardziej charakter refleksji i sugestii nad tym co zrobiłam źle (i w związku z tym możecie skorzystać z mojego doświadczenia - każda porażka jest nawozem sukcesu, niech będzie i Waszego), czym się nie przejmować, a na co zwrócić uwagę. Nie bierzcie tego jako bezkrytyczne rady i imperatywy. Przystosujcie te fakty do swojej szkoły - w każdej panują inne zwyczaje.

RADY OD PARADY:


  • Jeśli chcecie lub pożądane jest, aby rodzicom dać swój nr telefonu, wyznaczcie ścisłe godziny dzwonienia i tylko w ważnych sprawach. Zaufajcie mi, to dla Waszego (i ich - rodziców) dobra. Rodzice w mojej klasie w większości uszanowali moje wytyczne. Dwie mamy się nie dostosowały, no ale to statystycznie normalne.
  • Nie przejmujcie się papierami! Nie pilnujcie gorączkowo terminów z kalendarzem w ręku! I tak, jeśli będzie coś ważnego, to Wam to dadzą na setki sposobów do zrozumienia, a jak mało istotne, to nikt nie będzie o tym pamiętał - Wy też nie musicie.
  • Wszystkie typowo dydaktyczne sprawy takie jak rozkłady materiałów, umowy przedmiotowe,kryteria oceniania itp. przygotujcie sobie jeszcze teraz - w sierpniu. To najlepszy moment. We wrześniu będziecie bardziej zajęci sprawami wychowawczymi.
  • Zaopatrzcie się w dużo tuszu do drukarki - no chyba, że macie pracowniczą w swojej klasie. Ja nie mam takiego rarytasu. Co się da, to drukuję w pracy - w sekretariacie, bibliotece, ale czasami trzeba coś przygotować z dnia na dzień i nie zawsze jest taka możliwość.
  • Jak tylko dostaniecie listę uczniów, skontaktujcie się z pedagogiem szkolnym i/lub poprzednim wychowawcą w sprawie opinii z PPP. W sensie kto ma, i czy to orzeczenie czy tylko opinia. To jest akurat bardzo ważne, nie zawalcie!
  • Przez tę resztkę wakacji, która została, możecie sobie przygotować listę zajęć na pierwsze godziny wychowawcze. Typu integracyjne, choć jeśli to klasa 4 SP, to często dużą część klasy to dzieci, które już razem chodziły do klasy 1-3. 
  • Nie przejmujcie i nie stresujcie się zebraniem z rodzicami - nie ma czym. Przygotujcie się, ubierzcie elegancko, przyobleczcie lico w uśmiech. 
  • We wrześniu będziecie musieli skompletować teczkę wychowawcy. Dla mnie brzmiało to bardzo poważnie, myślałam, ze to jakiś arcyważny dokument - tymczasem nikt poza mną przez cały rok do niego nie zaglądnął... W teczce są karty uczniów - takie z danymi typu adres, pesel, dane rodziców itp. Do tego xera opinii / orzeczeń, lista uczniów ubezpieczonych z nr polisy - spokojnie, to się dowiecie we wrześniu w sekretariacie i coś tam jeszcze, ale co u licha, to już teraz nie pamiętam. Aha, jeszcze plan pracy wychowawcy - roczny - skąd go wziąć, to powiem Wam tylko z własnego doświadczenia. Otóż ja dostałam od innej nauczycielki, która była wychowawcą starszego rocznika. A jak to wygląda w innych szkołach - tego nie wiem. Może trzeba tworzyć samemu? Jeśli tak, to zapewne w oparciu o plan profilaktyki i plan wychowawczy szkoły. W trakcie roku szkolnego w teczce będą lądować kolejne papiery, u nas są to karty uwag i comiesięczne oceny z zachowania.
  • Zapoznajcie się dokładnie ze statutem szkoły, to po to, aby odpowiedzieć rzetelnie na wszelkie pytania rodziców. I żebyście znali procedury. To weźcie sobie do serca - ja ostatni raz czytałam statut, i to bardzo pobieżnie, przed rozmową na kontraktowego, czyli 6 lat temu, a drugi raz teraz przed mianowaniem - w lipcu - i powiem Wam, że odkryłam, iż pomogłaby mi w pracy wychowawczej dogłębna znajomość statutu już rok temu.... Oczywiste, ale jak widać nie dla mnie. 


To tyle, co mi przychodzi do głowy ze spraw czysto organizacyjnych. Na wszelkie pytania odpowiem chętnie w komentarzach, ewentualnie wysmażę osobnego posta, jeśli byłoby ich sporo.... Zastanawiam się nad postem o pierwszym zebraniu z rodzicami, ale na to jeszcze z miesiąc... No chyba, że chcecie już-teraz ;)


Jeśli chodzi o sprawy wychowawcze, to mea culpa i biję się w piersi, ale przyznam Wam, że zmarnowałam potencjał godzin wychowawczych. Z lekcji wychowawczych w moim wykonaniu tylko kilka było fajnych, reszta to załatwianie nieobecności i spóźnień i pitolenie o zachowaniu. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że o tym, iż będę wychowawcą dowiedziałam się na 3 dni przed początkiem roku szkolnego i w ogóle nie wiedziałam, za co się wziąć. Utonęłam w formalnościach i faktyczna moja funkcja w klasie gdzieś mi umknęła. W te wakacje postanowiłam to nadrobić. Zanotowałam sobie kilka pomysłów. Inspirowałam się tą książką. Jest w .pdf, ale jest legalna, w takiej formie rozpowszechniana. Jest to książka z pakietu antydyskryminacyjnego, jakoś 10 lat temu był taki program rządowy. Są tu więc treści o prawach człowieka, dziecka, o stereotypach, równości płci, trochę integracyjnych. Większość zajęć długa - 60-90 min, ale część nada się na 45 minut. Mam jeszcze kilka publikacji, będę Wam podrzucać w miarę przedzierania się przez nie.

Jeśli ktoś z Was był kiedyś w ZHP, niech czerpie z gier i zabaw, a na imprezach klasowych i wycieczkach z ichniejszej metodyki pełnymi garściami. To na pewno się sprawdzi. Zdradzę Wam, że ja byłam instruktorem ZHP w stopniu przewodnika przez parę lat, ale mundur miałam na sobie ostatni raz dokładnie 10 lat temu i wszystko pozapominałam. A szkoda.

Lekturą obowiązkową dla każdego wychowawcy jest książka, którą już Wam pokazywałam na insta podczas moich gorących inaczej wakacji. "Zdarza się" Jarka Szulskiego.




przepraszam za jakość....


Każdy, kto jest lub będzie n-lem, powinien ją przeczytać. Będziecie się dobrze bawić, ale kilka razy zastanowicie się głęboko nad tym i owym, a pewnie i kilka razy książka Was wkurzy. Ja znalazłam w niej mnóstwo inspiracji na pracę z moją klasą w nadchodzącym (zbyt szybko!!!!) roku szkolnym. Aha - to nie jest poradnik. To powieść pisana z dwóch punktów widzenia: ucznia i n-la.

Jest w niej wszystko: pierwsze spotkanie z uczniami, pierwsze zebranie z rodzicami, pomysły na wycieczki, godziny wychowawcze i imprezy klasowe. Niesztampowo i miejscami kontrowersyjnie. Pisanie recenzji to rzecz, w której jestem beznadziejna, więc nie napiszę już nic więcej. Zaufajcie mi: po prostu musicie to przeczytać, to dam Wam dużo więcej niż moje wydumane (bez)rady. Miron jest dla mnie wychowawczym guru. Uczmy się od niego jak postępować z rodzicami. Może gdybym wcześniej przeczytała rozmowę ze s. 350-351, inaczej umiałabym porozmawiać z mamą Endrju i sprawa potoczyłaby się inaczej. Sama jestem sobie winna, bo dostałam książkę na Gwiazdkę, i tak zwlekałam z jej czytaniem nie wiedząc czemu.

Kilka pomysłów z książki:

  • Nie macie pomysłu na wyjazd integracyjny? Zajrzyjcie na s. 57
  • Na s. 89 - dolna połowa strony - ładne przesłanie dla wychowanków
  • s. 107 - o przyjaźni
  • s. 110-111  -serduszka o przyjaźni - miałam taki sam pomysł jeszcze przed przeczytaniem książki, przysięgam!!! Tylko nie wpadłabym na pomysł serduszek, raczej myślałam o zwykłych kartkach.
  • Zapamiętajcie sobie fragment ze s. 128 - to właśnie dla nowicjuszy w roli wychowawców!!


Moja ostatnia rada nie pochodzi z wyżej wspomnianej książki, ale jest jakby zgodna z podejściem głównego bohatera - Dużego: Wyluzujcie i nie przejmujcie się!


Wyprawka na nowy rok szkolny*

$
0
0


Czy znacie może portal Aliexpress, tzw. chińskie allegro??
Jeśli nie, pora to nadrobić!

A to dlatego, że w wyjątkowo korzystnych cenach można tam zakupić WSZYSTKO!! A do tego przesyłka jest całkowicie za darmo, nawet jeśli zamawiacie rzecz wartości 2$!!

To skłoniło mnie do zexplorowania chińskiego allegro jakiś czas temu. Szukałam ciuchów, ale moim pierwszym nabytkiem był zestaw pieczątek, który kiedyś pokazywałam na instagramie. Było to bardzo niedrogie, toteż zaryzykowałam i zamówiłam. Przyszło po około 3 tygodniach - 3-5 tygodni to standardowy czas oczekiwania w opcji z darmową przesyłką. Można otrzymać zakupy wcześniej, ale wtedy trzeba zapłacić.
Skoro powiodły się pierwsze zakupy, nie było wyjścia i zaczęło się shopping spree!
Kupuję głównie ciuchy. Ceny są bardzo konkurencyjne, a jakość na szczęście nie jest wprost proporcjonalna w sensie ujemnym ;) tzn. jak kupujecie ciucha w cenie $5, to nie oczekujcie adamaszku, ale np. sweter za $30 jest już naprawdę porządny. I na naszym allegro kosztuje ze 150 PLN. Właśnie, bo praktycznie wszystko stamtąd jeśli chodzi o ciuchy i dodatki jest dostępne i na naszym allegro - cenę pomnóżcie razy 2 i dodajcie koszty przesyłki.

Ceny wyrażone są w dolarach. Portal prowadzony jest w 3 językach; po chińsku ofkors, do tego rosyjski i angielski.

Nie ma aukcji, jest tylko domyślna opcja Kup Teraz. Reszta tak ja na naszym all: opinie za transakcje, punkty dla sprzedawców, jakieś symbole przy tych bardziej rzetelnych - połapiecie się. Nie kupowałam nigdy od nowych sprzedawców bez punktów, brałam tylko sprawdzonych, choć czasami cena jest o kilka dolców wyższa. Przy każdym produkcie jest też wyrażone procentami zadowolenie klientów. Znam ludzi, którzy kupują tam elektronikę i są zadowoleni - pozostawiam to Waszej ocenie, ja nie kupowałam.

ALE PO CO O TYM PISZESZ KOBIETO???? NIE CZYTAM TWOJEGO BLOGA, ŻEBY POSZUKIWAĆ TANIEJ LAJFSTAJLOWEJ SIECZKI!!!

Ha, spokojnie! Wykorzystajmy aliexpress przed nowym rokiem szkolnym, aby zaopatrzyć się w nowe rzeczy niezbędne każdemu nauczycielowi!

Moje typy poza wspomnianymi pieczątkami to: (uwaga, po pewnym czasie od publikacji posta linki mogą nie działać!)


plakaty do dekoracji klasy:


KLIK - OK. $10


KLIK - ok. $3


i jeszcze jeden... taki miły, motywacyjny ;)



KLIK - ok. $10



inne dekoracyjne rzeczy do klasy:


naklejka ścienna - KLIK - ok. $2




i jeszcze jedna - KLIK - ok. $12



linijki, w sam raz na nagrody, a jedną można zostawić dla siebie ;)



KLIK - ok. $10 za zestaw = 8 linijek!! 




eleganckie uchwyty na kredę



KLIK - ok. $22 za 10 sztuk, w sumie po co tyle jednej osobie, ale możecie się złożyć z innymi n-lami z pracy



markery kredowe, mój must-have z tej listy


KLIK - ok. $4 za zestaw czterech sztuk





fartuszek ;) żeby nie mieć na sobie pyłu kredowego, jeśli nie mamy uchwytów ani markerów



KLIK - ok. $18, trochę nie wart swej ceny, ale kto bogatemu zabroni... (---> patrz nasze 5000PLN wypłaty)



pieczątki...


Jestem wściekła! Popatrzcie na cenę!!! A ja kupiłam takie same w UK onegdaj za funciaka od sztuki!!!!!


KLIK - ok. $2 za cały zestaw!!!!



Podobają mi się, bo mają rzadko spotykane napisy, raczej spotykane na naklejkach.



KLIK - ok. $8



Te są piękne i bardzo oryginalne.... cena już nie tak bardzo



KLIK - od $6 do $12


Muszę mieć te!!!




KLIK - $25 za obie




piórnik - popatrzcie jaki niesztampowy, elegancki, nie jakaś bezkształtna kiszka na zamek... W sam raz dla nauczyciela z klasą



KLIK - drogi: ok. $35



A te mogą być na nagrody:



KLIK - $32 za 12 sztuk

te też


KLIK - ok. $25 za 12 (???) części, cokolwiek to znaczy



zakreślacze




KLIK - świetne, prawda? ok. $10 za 6 pisaczków



notesik - ale nie jakiś zwykły, nie. Popatrzcie, to coś w rodzaju takiego prostego organizera-plannera-kalendarza



KLIK - ok. $2,5



naklejki indexujące i notes typu post-it - wzięłąbym dla siebie te angielskie, resztę na nagrody



KLIK - ok. $12 za wszystkie cztery


i jeszcze takie - KLIK - ok. $7 za cztery



poduszki - żeby się zdrzemnąć po pracy (albo w pracy)



KLIK - ok. $7 za jedną



zeszyty i terminarze



KLIK - ok. $26 za 4 zeszyty 


KLIK - ok. $12 za cztery


Ten jest przepiękny - popatrzcie na zdjęcia na stronie!

KLIK - za ok. $7, ale niestety nie jest w opcji bezpłatnej przesyłki, a koszty pocztowe to $10 :///



podpórka na książki - ale czad!!




KLIK - ok. $20 za parę


parasol


KLIK - ok. $23



ubiór prawdziwego anglisty




sweter - KLIK - ok. $10



majtasy - KLIK - $10 za 4 majty



butki - KLIK - $22



Do tego odpowiednia biżuteria


kolczyki - KLIK - ok. $3 za parę


pendrive


mini Cooper - KLIK - w zależności od pamięci $6-$15



meble w klasie



KLIK - ceny lepiej nie podam


fotel zmęczonego anglisty - KLIK - cena nieistotna



szafa, Titanic gratis - KLIK - troszkę droga



przechowywanie



na herbatkę i melisssskę - KLIK - $6,5 za cztery


na ciasteczka do herbatki - KLIK - $26,5 za trzy



na flashcardy - KLIK - ok. $11



prostokątne też mogą być na flashe - KLIK - ok. $26



teczki na różne papierzyska - KLIK - $12 za cztery


i większa na jeszcze więcej papierów! - KLIK - ok. $13 za sztukę - zobaczcie na stronę, bo są różne 4 wzory!


torba na laptopa


KLIK - ok. $28



torby prawdziwych anglistów


KLIK - ok. $17


te na targanie pomocy po szkole - KLIK - ok. $20 za jedną



i inne pierdoły, mogą być na nagrody:


KLIK - ok. $8 za 10





KLIK - ok. $17 za 20 sztuk



zakłądki do książek - KLIK - ok. $14 za 20!!!



i jeszcze jedne - KLIK - ok. $17 za 10




Dolar stoi teraz za około 3,8PLN, więc nic, tylko brać!! A pamiętajcie, że to wszystko bez kosztów wysyłki, BO ICH NIE MA!!!! Więc już nic nie musicie dopłacać!!

WARNING!
Gdzieś na jakiejś kafeterii czy innym wizażu czytałam, że jeśli kupuje się na ali w ilościach hurtowych, to czasem zatrzymują na granicy i trzeba zapłacić cło. Mnie się takie coś nie przydarzyło, bo ja kupuję tylko po jednym przedmiocie - ale miejcie to na względzie i może raczej nie zamawiajcie 50 fartuszków, aby obdzielić całe grono pedagogiczne z okazji Dnia Nauczyciela ;)

----------

* Wpis ten nie jest w żaden sposób sponsorowany przez Państwo Środka ;)


Linkownia #1

$
0
0








Pewnie podobnie jak inni nauczyciele - w tym ja - macie kłopot z organizacją ciekawych linków, co chwilę wpadając na coś interesującego w sieci. No cóż, nie pomogę Wam, a pewnie jeszcze zaszkodzę.... bo od czasu do czasu wrzucę Wam posta z kolejnymi ciekawymi linkami!!!!

Gromadzę je na pintereście, od niedawna, po skończonym minikursiku na moodle eTwinning, zaczynam też rozgryzać scoop.it i pearltrees.

Czasami wrzucam też jakieś linki na moim fanpage'u, ale to zwykle takie niewymagające zbytnich wyjaśnień. Dziś pokażę Wam kilka ciekawych stron, które na pewno przydadzą się w naszej pracy!





http://www.says-it.com/

Kiedyś była taka stronka Sign Generator, ale zniknęła i znalazłam tę. Na razie jest mało editablów, na SG było setki, ale obiecują, że rozbudują zasoby. Anyway, możecie zadać uczniom fajną pracę domową - zaprojektuj bilet. Albo plakat. Albo napis informacyjny. Albo puszkę do napoju - super sprawa przy temacie niezdrowego jedzenia, jeśli uwzględnimy składniki fizzy drinków. Albo pieczęć.



http://www.henry4school.fr/

stronka franuskojęzycznego nauczyciela (n-lki?) angielskiego. Często z niej korzystam, bo zawiera mnóstwo linków do innych stron, a są one fajnie tematycznie pogrupowane i opisane - czy to ćwiczenie na słuch, czy na słownictwo, czy czytanie / pisanie/ mówienie / film itd. Taki prymitywniejszy pinterest.



http://lizardpoint.com/

Fajna stronka dla mających IWB z dostępem do netu. Jeśli nie, to zawsze możecie polecić ją uczniom. Zasoby, najczęściej w postaci quizów i gier, przydadzą się na lekcje CLILowe.



http://www.documentaryheaven.com


stronka z tysiącem filmów dokumentalnych, jak nazwa wskazuje. Na przeróżne tematy. Wszystkie w oryginalnej wersji językowej, tzn. przeważnie w angielskiej. Różnej długości. Do wykorzystania z bardziej zaawansowanymi grupami. Obejrzycie sobie np. film "Suffer The Little Children". Ale ostrzegam, to nie filmik, przy którym beztrosko pochrupiecie popcorn.



http://www.sporcle.com/


Tę stronkę celowo zostawiłam na sam koniec, bo spędzicie na niej długie godziny. Jest pełna quizów i zagadek chyba we wszelkich możliwych kategoriach. Miałam ją opisywać jako wspaniałe źródło frajdy dla uczniów, tymczasem sama nie mogę się od niej oderwać. Do niektórych quizów znajomość angielskiego nie jest wymagana, do innych, np. typu trivia, jak najbardziej. Są też quizy typowo dla anglofilów - o brytyjskiej literaturze, kulturze, geografii, historii, Szekspirze... Dobrze, że jeszcze są wakacje, będziecie mieć czas na zabawę ;)


Uważajcie na IATEFL!

$
0
0






Dzisiaj post z bulwersem. Subiektywny - dopuszczam do siebie fakt, że ktoś może mieć inne doświadczenia. Jestem też otwarta na dialog ;)

Wspominałam w moim ambitnym poście o tym, że postanowiłam zasilić szeregi tej elitarnej skądinąd organizacji, jaką jest Stowarzyszenie Nauczycieli Języka Angielskiego, czyli IATEFL.

Od zamierzeń przeszłam do czynów. Na stronie organizacji, oczywiście całej w języku angielskim była informacja 'jak się zrzeszyć". Była to wówczas stronka w starym wydaniu, obecna wygląda bardziej światowo. Celowo nie podaję linka, aby nie nabijać im statystyk dzięki mojej stronie - a co to zresztą za problem samemu sobie ją odnaleźć w internecie.

Wg info należało wpłacić 80 zł wpisowego i na maila napisać do IATEFLu, że się to zrobiło. Powiem Wam, że już ten pierwszy krok był ciężki do wykonania, bo chociaż styczeń tego roku dobiegał końca, na stronce cały czas wisiała informacja o wysokości wpisowego za rok ubiegły, tzn. 2014. Opłata jest ważna do końca roku kalendarzowego, nie przez 12 kolejnych miesięcy, tak więc najlepiej zapisać się w styczniu, żeby skorzystać jak najwięcej. Napisałam maila z zapytaniem, ile wynosi opłata za rok 2015 - oczywiście po angielsku, skoro cała strona w ten sposób jest prowadzona, nie chciałam wyjść na niedouczonego anglistę.

Po sześciu dniach otrzymałam odpowiedź z dobrą nowiną, że opłata nadal wynosi 80zł.

3. marca dokonałam wpłaty i wysłałam potwierdzenie przelewu mailem - wszystko nadal po angielsku of kors.

Minął jeden dzień, dwa, pięć, ... dziesięć... Dwunastego dnia nie wytrzymałam i napisałam maila z zapytaniem, czy wpłata została zaksięgowana - wszystko nadal po ang. W ogóle cała korespondencja była tylko po ang., więc już nie będę o tym wspominać. Otrzymałam odpowiedź jeszcze TEGO SAMEGO DNIA! Ale cóż z tego, skoro z informacją, że jeszcze nie otrzymano potwierdzenia z działu księgowości... Może to normalna praktyka, ale nie dziwi Was, że w 21 wieku 12 dni mija, a tu nikt nie dał rady jeszcze zaksięgować wpłaty? Po czyjej stronie leży wina? Bo chyba nie po stronie banku. Ale nie zdążyłam się zirytować (a właściwie tak szybką odpowiedź wzięłam za dobrą monetę), bo jeszcze tego samego dnia otrzymałam kolejnego maila, że moja wpłata jest potwierdzona przez dział księgowości. To miłe, przyznajcie sami. Dostałam też formularz aplikacyjny do wypełnienia - uzupełniony odesłałam tego samego dnia - czyli 15. marca 2015 roku.

Minął tydzień drugi, piąty... dwa miesiące (!!!). Ósmego czerwca uznałam, że już dosyć czekania. Mija pół roku mojego członkostwa (?), a jeszcze nic z tego nie wynikło... Po raz kolejny napisałam maila. Znów odpowiedź nadeszła szczęśliwie tego samego dnia - że oto moje konto, numer do logowania na rejestrację na konferencję IATEFL (jest niebawem w Krakowie, jak pewnie wiecie), jakiś tam kod itd. Ale wstrzymałam się z logowaniem, gdyż miałam na głowie tradycyjną gorączkę końcoworoczną. Dopiero dzień po moim mianowaniu - 10.07 - postanowiłam ogarnąć temat. Nosiłam się z zamiarem zapisania na tę konfę już od dłuższego czasu. Po pierwsze, jako członek (?) Iateflu mogłam to zrobić nieco taniej, po drugie szkoła miała środki na sfinansowanie mi części szkolenia.

Zaczęłam się logować przy użyciu danych z czerwcowego maila. I co?? Nie udało się. System nie rozpoznał mnie jako członka IATEFLu, w związku z czym zaczął naliczać pełną opłatę za konfę. Wzięłam wesję deluxe - z nocowaniem, bankietem, wyżywieniem - i tak bym musiała sobie to zorganizować - poza bankietem - a tak to miałam wszystko w jednym miejscu. Ale w tej wersji kwota za konfę wynosiła już około 700zł! Moja członkowska zniżka nie została uwzględniona, nie wiedziałam też, ile szkoła może mi zwrócić  - zaczęłam wątpić w sens tego przedsięwzięcia. Co nie zmieniało faktu, że byłam nieźle wkurzona, że wg systemu nie jestem członkiem.... Napisałam maila.

Ciekawi Was finał?



Nie ma finału. Na tym się skończyła korespondecja z IATEFLem. Nikt nie raczył mi odpisać do dziś. Poza tym, że nie mogłam się zapisać na konfę, nie mam też dostępu do żadnych materiałów dla zarejestrowanych członków.

W międzyczasie, ale to jeszcze przed tym 10 lipca, a po 8. czerwca, otrzymałam biuletyn konferencyjny i notesik. I to tyle w ramach wpłaty wpisowego. Jestem - nie jestem członkiem stowarzyszenia i nie zmieniło to kompletnie nic w moim życiu zawodowym.

A prywatnie się tylko powkurzałam.

Miejcie to na względzie przy zapisywaniu się do tej organizacji.





5 angielskich ciekawych powiedzień - W 80 blogów dookoła świata

$
0
0







Witajcie po dłuuuugiej u mnie przerwie, jeśli chodzi o naszą blogową akcję "W 80 blogów dookoła świata". Jakoś tak się złożyło, że ominęłam kilka wcześniejszych edycji, a żałuję, bo jeden temat to było coś dla mnie! - ulubione piosenki anglojęzyczne. A kto obserwuje mojego fanpage'a ten wie, że co niedziela odbywa się u mnie piosenkowy konkurs. W każdym razie wszystkie poprzednie edycje, w których brałam udział możecie odnaleźć w zakładce u góry - pod nagłówkiem bloga.

No więc wracam do gry. W tym miesiącu piszemy o powiedzeniach i przysłowiach. Wybrałam dla Was kilka zabawnych, do jednego nawet stworzyłam ilustrację powyżej ;) Może już ktoś z Was się domyśla, co to za powiedzenie, a jeśli nie, to rozwiązanie zagadki na końcu tego posta.

Tymczasem zaprezentuję Wam inne. Angielski obfituje w idiomy, powiedzenia i przysłowia - jest ich mnóstwo i wybór kilku nastręcza sporo trudności. Wzięłam na warsztat kilka takich bardzo dziwacznych, zabawnych lub abstrakcyjnych.

Do abstrakcyjnych zaliczam to:


BETWEEN THE DEVIL AND THE DEEP BLUE SEA

Co ma piernik do wiatraka? A właściwie diabeł do morza? A to, że zarówno trafiając do piekła jak i na dno morskie, czeka nas pewna śmierć. Toteż idiom ten oznacza trudny wybór, dylemat - coś jak między młotem a kowadłem. 



BEFORE ONE CAN SAY JACK ROBINSON

Kim był tajemniczy Jack Robinson? Istnieje wiele teorii: a to jakiś przypadkowy gość, a to jakiś facet z problemami z podjęciem decyzji, a to strażnik z londyńskiej Tower, a nawet deputowany odpowiedzialny za dyscyplinę partyjną. Tak czy siak, jego nazwisko utożsamiane jest już od dawna z bardzo krótkim okresem czasu. Before you can say Jack Robinson = ani się obejrzysz, w okamgnieniu.


A teraz czas na śmieszne:


EYES ARE BIGGER THAN BELLY (STOMACH)

To powiedzonko ma odpowiednik w naszym języku, oznacza po prostu jeść oczami. Ale po angielsku dużo bardziej pobudza wyobraźnię. Słownik PWN-Oxford proponuje ciekawe tłumaczenie, którego nie znałam - wilcze gardło, co zobaczy, to by żarło. :D



LET SLEEPING DOGS LIE

Nie jest to żaden wyszukany idiom i mnóstwo osób juz na poziomie FCE go zna, ale nieodmiennie mnie bawi, bo mój tata stosuje - oczywiście nie zdając sobie sprawy z istnienia tego - śmieszny polski ekwiwalent: "Nie ruszaj gówna, bo śmierdzi". Bardziej oficjalne tłumaczenie to "nie wywołuj wilka z lasu." Ale już nie przemawia tak bardzo do zmysłów, przynajmniej moich ;)

I na koniec rozwiązanie naszej obrazkowej zagadki:


TO TEACH ONE'S GRANDMA TO SUCK EGGS

Wyobraźcie sobie babcię wysysającą jaja (albo ssącą, ale już inne --> balls - to moje skojarzenie). No czyż nie śmieszne? A chodzi o nasze stare i drętwe "(nie) uczyć ojca dzieci robić". Angielska wersja jak dla mnie wygrywa!

-----


Tutaj poczytacie o powiedzeniach i przysłowiach w innych językach. Polecam!

Chiny:
Biały Mały Tajfun - Chińskie powiedzenia i przysłowia -www.baixiaotai.blogspot.com/2015/08/chinskie-powiedzenia-i-przysowia.html


Francja:
Madou en France - Piękne francuskie cytaty - http://www.madou.pl/2015/08/francuskie-cytaty.html
Między Francją a Szwajcarią - Francuskie przysłowia z kotami w roli głównej - http://www.miedzy-francja-a-szwajcaria.pl/2015/08/francuskie-przysowia-z-kotami-w-roli.html
Blog o Francji, francuzach i języku francuskim - 5 francuskich mądrości ludowych -http://francuski-przez-skype.blogspot.com/2015/08/5-francuskich-madrosci-ludowych.html

Hiszpania:
Bzik Iberyjski - Hiszpańskie powiedzenia i przysłowia. Bzik w akcji W 80 Blogów Dookoła Świata. http://bzikiberyjski.blogspot.com/2015/08/hiszpanskie-powiedzenia-i-przysowia.html 

Kirgistan:
O języku kirgiskim po polsku - Kirgiskie przysłowia - http://kirgiski.pl/2015/08/kirgiskie-przyslowia/ 

Litwa:

Niemcy:
Niemiecki po ludzku - Przysłowia związane z czasem - http://niemiecki-po-ludzku.blogspot.com/2015/08/w-80-blogow-dookoa-swiata-przysowia.html 

Rosja:


Szwajcaria:
Szwajcarskie Blabliblu - Mądrości ludowe Szwajcarów - szwajcarskie powiedzenia i przysłowia http://szwajcarskie-blabliblu.blog.pl/2015/08/25/madrosci-ludowe-szwajcarow/  

Szwecja:
Szwecjoblog - 5 zaskakujących szwedzkich powiedzeń - http://szwecjoblog.pl/2015/08/5-zaskakujacych-szwedzkich-powiedzen.html
Tanzania:
Suahili online - Suahilijskie przysłowia -http://suahilionline.blogspot.com/2015/08/suahilijskie-przysowia.html 

Wielka Brytania:
Specyfika języka - Powiedzenia i przysłowia angielskie - zgadniecie jakie? - http://specyfikajezyka.blogspot.com/2015/08/powiedzenia-i-przysowia-angielskie.html
English with Ann - Money, money, money czyli kasiate angielskie powiedzenia - http://english-with-ann.blogspot.com/2015/08/money-money-money-czyli-kasiaste.html
Angielski dla każdego - Po co słuchać piosenek na lekcjach angielskiego? -http://angdlakazdego.blogspot.com/2015/08/po-co-suchac-piosenek-na-lekcjach.html

Włochy:
Studia, parla, ama - Powiedzenia i przysłowia http://studiaparlaama.pl/?p=979
Obserwatore - Dzwonimy po fachowca - słowniczek zwrotów i mądrości życiowych - http://obserwatore.eu/jezyk-wloski-lingua-italiana/slowniczek-zwrotow-i-madrosci-zyciowych/
Primo Cappuccino - Inspirujące cytaty najsłynniejszych Włochów na świecie - http://www.primocappuccino.pl/inspirujace-cytaty-znanych-wlochow/


Może chcecie się dołączyć i od przyszłego miesiąca też pisać teksty w ramach naszej akcji? Piszcie na: blogi.jezykowe1@gmail.com lub wbijajcie na grupę https://www.facebook.com/groups/jezyki.kultura/
Zapraszamy wszystkich blogerów językowych!






Let's visit the United States on European Day of Languages!

$
0
0


Mówię Wam, jak czasami brakuje mi uczniów na poziomie od B1 wzwyż! Lubię pracę z dziećmi, rozwija mnie kreatywnie, nie sposób się nudzić, jednakże językowo czuję spory niedosyt i gdyby nie to, że mam w sobie dużo samozaparcia i na własną rękę wiecznie coś tam dziubię w ćwiczeniach około-CPE, czytam i oglądam w oryginale, to wkrótce byłabym chyba tylko o jedną lekcję do przodu w stosunku do moich uczniów...

Kolejną bolączką jest fakt, że mam mnóstwo materiałów na poziomy wyższe niż A2, a nikogo, z kim mogłabym je wykorzystać... Może kiedyś wrócę do korków, na razie jest to nierealne.

Jednym z takich materiałów, co to aż mnie skręca, żeby go wprowadzić na lekcje, jest kolejna książka Romana Ociepy "Let's visit the United States" wyd. Polonsky. O poprzedniej pisałam tu.







Książka zawiera 15 unitów dających odpowiedzi na wszelkie pytania związane z USA: położenie i warunki geograficzne oraz przyrodnicze, symbole USA, grupy etniczne, historia, literatura, sport, prezydenci, wynalazki (a jak wiecie, jest ich sporo), celebryci, jedzenie, muzyka, a na koniec - przemysł samochodowy!!! (widzieliście kiedykolwiek taki rozdział w książce o podobnej tematyce??),

Jak wszystkie książki z tej serii, "Let's visit the United States" jest photocopiable - płacicie raz, a wykorzystujecie w nieskończoność. Cena jak za książkę tego typu jest konkurencyjna w stosunku do innych wydawnictw. W cenie otrzymujemy 72 strony pełne zadań plus płytę CD.

Układ unitów przypomina to, co znamy już 'Let's visit Ireland", a więc:

  • na początek odpowiadamy na kilka pytań kontrolnych luźno powiązanych z tekstem i nakierunkowującym nas na jego tematykę
  • każdy tekst jest nagrany na dołączonej płycie
  • przed lub po przeczytaniu tekstu możemy zapoznać się z kluczowym słownictwem ujętym w formę testu wyboru
  • następnie mamy zdania typu T/F sprawdzające stopień zrozumienia tekstu
  • potem jest słowotwórstwo i kolokacje
  • z boku znajomo (po lekturze "Let's visit Ireland") wyglądająca ściąga z czytania liczebników - daty, powierzchnie, jednostki wszelkie możliwe, populacje etc.
  • dalej jest ćwiczenie stanowiące zachętę do speakingu / writingu wg podanych podpunktów
  • teraz następuje parafraza przeczytanego na początku tekstu zgodnie z podanymi wyrażeniami
  • czas na test luk - tekst do uzupełnienia słówkami 'z głowy'. Na przemian z ćwiczeniami sprawdzającymi zasady stosowania przyimków i wstawianiem podanych słów do tekstu
  • pod koniec czas na fun - krzyżówka, wąż wyrazowy, odd one out, wordsearch - a wszystko to sprawdza opanowanie słówek z unitu
  • i już na sam koniec - pytania kontrolne sprawdzające, ile informacji się przyswoiło ;) - w formie ustnej


Jak widzicie jest to książka, która nie tylko wzbogaci wiedzę uczniów (Waszą?) w sferze kulturowej, ale również rozwinie umiejętności typowo językowe.

Kolejny plus jest za estetykę wydania, świetny papier - też już wspominałam o tym w przypadku 'Irlandii".

Przy odrobinie inwencji zadania z "United States" dostosujecie na poziom niższy lub wyższy. Stanowić też mogą zachętę do tworzenia własnych ćwiczeń na podstawie tych z książki. W sam raz na kółko amerykańskie lub do przygotowania ucznia do konkursu.


A teraz wyjaśnienie zagadki, skąd do diaska w tytule posta wzmianka o Europejskim Dniu Języków Obcych. Otóż z okazji tego zbliżającego się święta (26. września)


MOŻECIE  BEZPŁATNIE  OTRZYMAĆ JEDEN  EGZEMPLARZ  KSIĄŻKI!


Jest to nagroda w konkursie, który dla Was przygotowałam. Sponsorem nagrody jest autor książki pan Roman Ociepa i wydawnictwo Polonsky



Oto regulamin konkursu:

Regulamin konkursu na blogu English-Nook
obowiązuje od 30/08/2015 do 25/09/2015 r.

Organizatorzy konkursu

1. Organizatorem konkursu jest autor bloga http://english-nook.blogspot.com


Kto może wziąć udział w Konkursie

1. W Konkursie mogą brać udział wyłącznie osoby fizyczne, zamieszkujące na terytorium Rzeczpospolitej Polskiej oraz za granicą pod warunkiem przedstawienia adresu wysyłki na terenie Polski, dysponujące pełną zdolnością do czynności prawnych, które spełnią warunki określone w niniejszym Regulaminie („Uczestnicy”) i które zapoznały się z treścią niniejszego Regulaminu i zaakceptowały jego postanowienia.

Zasady Konkursu

1. Konkurs rozpoczyna się 31/08/2015 i trwa do 25/09/2015 r.
2. Konkurs odbywa się na blogu http://www.english-nook.blogspot.com
3. Aby wziąć udział w Konkursie, Uczestnik powinien wykonać zadanie konkursowe, które brzmi:

Przedstaw pomysł na obchody Europejskiego Dnia Języków w swojej szkole 

Weź pod uwagę możliwości i wyposażenie swojej szkoły, nie twórz gruszek na wierzbie typu wycieczka objazdowa po krajach UE ;)

4. Jeśli jest to tylko możliwe, będzie mi miło jeśli polubisz mój fanpage:


                                       
Możesz wrzucić linka do tego posta na swojej tablicy na FB - jeśli nie masz konta na FB, no to trudno, przeżyję ;) - nie jest to warunek konieczny, aby wygrać konkurs.
5. Odpowiedzi konkursowe proszę wysyłać na adres wacowskanna@gmail.com. Odpowiedzi w komentarzach pod tym postem ani na FB nie będą brane pod uwagę.
6. Odpowiedzi konkursowe zostaną opublikowane w osobnym poście na blogu http://english-nook.blogspot.com w dniu 15.09.2015r. Każda odpowiedź zostanie wyraźnie oznaczona cyfrą - wszelkie dane umożliwiające rozpoznanie będą usunięte i znane tylko autorowi niniejszego bloga.
7. Od momentu publikacji posta z odpowiedziami konkursowymi do 25.09.2015r. czytelnicy bloga mają możliwość głosować na wybrany pomysł, wpisując w komentarzu na blogu numer danego pomysłu. Głos można oddać tylko raz.
8. W razie braku ważnych głosów autor bloga zastrzega sobie możliwość wytypowania zwycięzcy.
9. Uczestnicy biorący udział w konkursie proszeni są o dopisanie na końcu klauzuli "wyrażam zgodę na wykorzystanie mojej pracy".
10. Zabronione jest wykorzystanie w Pracy Konkursowej wypowiedzi zawierających treści o charakterze bezprawnym, naruszających w jakikolwiek sposób obowiązujące prawo i/ lub zasady współżycia społecznego lub dobre obyczaje. Wypowiedzi, wykorzystujące treści opisane powyżej zostaną wykluczone z udziału w Konkursie.
8. Uczestnik Konkursu oświadcza, że zgłoszenie w Konkursie jest wytworem jego indywidualnego działania twórczego i przysługują mu osobiste i majątkowe autorskie prawa do pracy, a praca nie narusza praw osób trzecich. Uczestnik ponosi odpowiedzialność w przypadku, gdy osoba trzecia będzie rościć sobie prawa do nadesłanej przez niego pracy, gdy tworząc pracę wykorzystał bezprawnie wizerunek innej osoby lub naruszył jakiekolwiek inne prawa osób trzecich.

Nagrody

1. Nagrodą w Konkursie jest książka 'Let's visit the United States'
2. Zwycięzcom Konkursu nie przysługuje roszczenie o wypłatę wartości nagrody w gotówce.
3. Zwycięzcy Konkursu nie mają możliwości zamiany nagrody na inną.

Wyłonienie zwycięzców

1. Wybrana zostanie 1 osoba, której odpowiedź zdobędzie najwięcej głosów czytelników
2. W razie braku ważnych głosów decyzja Organizatora w zakresie wyboru spośród nagrodzonych zgłoszeń jest ostateczna i wiążąca.
3. Zwycięzcy zostaną ogłoszeni w terminie do 30 września 2015.
4. Zwycięzcy konkursu mają 7 dni na przekazanie Organizatorowi swoich danych adresowych drogą mailową pod adresem: wacowskanna@gmail.com lub przez formularz kontaktowy bloggera na głównej stronie bloga (po prawej stronie u góry)
5. W przypadku gdy po upływie 7 dni Zwycięzca nie przekaże Organizatorowi danych adresowych jest to równoznaczne z rezygnacją z nagrody a Organizator wskaże kolejnego Zwycięzcę.

Przekazanie nagród

1. Nagroda zostanie wysłana Zwycięzcy przez Organizatora na adres wskazany przez niego w mailu w terminie nie dłuższym niż 30 dni roboczych od momentu otrzymania pełnych danych od Zwycięzcy.

Odpowiedzialność

1. Przystąpienie do Konkursu jest jednoznaczne z akceptacją niniejszego regulaminu.
2. Organizator nie ponosi odpowiedzialności za błędne podanie przez Zwycięzcę jego danych kontaktowych, jeżeli z tego powodu nie będzie można skontaktować się ze Zwycięzcą.
3. W kwestiach nieuregulowanych niniejszym Regulaminem stosuje się przepisy Kodeksu Cywilnego.

Ochrona danych osobowych

1. Dane osobowe zostaną wykorzystane jedynie w celu przekazania nagrody do zwycięzców.




ZAPRASZAM DO ZABAWY!!!







Akademia patriotyczna

$
0
0


Po konsultacjach z Wami na moim fanpage'u, a także po otrzymaniu kilku próśb od osób, które wiedziały, czym się zajmowałam przez wakacje, postanowiłam podzielić się z Wami owocem mojej krwawicy. Wpis ten nie ma nic wspólnego z angielskim, tylko wyłącznie z pracą w szkole jako wychowawca klasowy i/lub organizator akademii, więc jeśli kogoś to nie interesuje, to proponuję wpaść kiedy indziej ;) Zaniepokojonych spieszę poinformować, że takich wpisów nie przewiduję dużo, właściwie to poza dzisiejszym żadnego ;)

U nas w szkole panuje relikt z przeszłości, jakim są akademie na 01.09, czyli na początek roku szkolnego. Nie jakaś oficjalna pogadanka dyrekcji, przedstawienie n-li, tylko prawdziwa akademia z krwi i kości. Ma być niedługa, a treściwa i konkretna. Maksymalnie 40 minut. Jak zapewne zgadujecie, nikt poza dyrekcją nie trawi tego zwyczaju. Wiadomo z jakich powodów - w czerwcu jak się zrobi próby, to do września nikt tego nie będzie pamiętał, więc i tak trzeba zrobić próby jeszcze w sierpniu. A nie wszystkie dzieci, a czasami nawet rodzice wyrażają chęć i zgodę udziału w akademii. I co się z tym łączy dyspozycyjność w ostatnim tygodniu wakacji.

Niestety w swojej 8-letniej karierze miałam już przyjemność być organizatorem tej nieszczęsnej akademii dwa razy. Raz, gdy jeszcze nie byłam wychowawcą, co było zupełnie poronionym pomysłem, bo nie miałam nawet skąd wziąć dzieci. A drugi raz w tym roku. Wiedziałam o tym fakcie już od sierpnia zeszłego roku. Ale nie poświęciłam temu ani jednej myśli. I bardzo dobrze. W czerwcu każdy mnie pyta, czy już znalazłam scenariusz i przydzieliłam role. Ale jak może pamiętacie, miałam wtedy inne problemy na głowie (KLIK, KLIK). I z premedytacją ominęłam ten temat. Powiedziałam tylko dzieciom, że robimy akademię, i że 24.08 o 9.00 się spotykamy na próbie.

Jak się okazało, dobrze zrobiłam. Gdybym znalazła scenariusz i poczyniła jakiekolwiek kroki w celu jego urzeczywistnienia 01.09, na ostatniej radzie podsumowującej plułabym sobie w brodę. Gdyż wtedy to właśnie dyrekcja poinformowała nas o wytycznych z kuratorium czy skądś tam, a dotyczących akcentów patriotycznych w związku z rokiem obfitującym w ważne narodowe jubileusze. Powiem Wam, że bardzo mi w smak ta tematyka, tzn. lubię narzucony z góry temat, na który mam coś tworzyć, a nie tradycyjne pitolenie typu "żegnaj skakanko i piłko, czas wziąć do ręki książki" - jak w większości można streścić te początkowe akademie.

Zaczęłam płodzić w wakacje. Owszem, szukałam gotowych scenariuszy, ale nic mnie nie zadowalało, a to z racji tego, że wszystko było za długie. A poza tym chciałam też mieć jakikolwiek akcent typowo szkolny, żeby podkreślić początek roku szkolnego. No i koniec końców stanęło na tym, ze sama ją sobie spłodziłam. Jeden fragment w scenariuszu ("Czas otworzyć okno historii (...)") jest zaczerpnięty z jakiejś wieczornicy patriotycznej, a życzenia na sam koniec ze strony jakiegoś KO z roku 2014 ;)
Tak więc 90% scenariusza to moja właśna inwencja. Jak już pisałam na fanpage'u, koleżanka, z którą współorganizowałam tę akademię, po przeczytaniu scenariusza kategorycznie stwierdziła, że nie byłam w stanie napisać jej sama i skąd ją wzięłam?? Komplement to czy zniewaga...? Cholera wie.

Nawiasem mówiąc, rozmawiałam na FB w grupie Nauczyciele Angielskiego z wieloma n-lami z mojego województwa, którym też przyszło robić początek roku szkolnego i NIKT nie słyszał o tych patriotycznych wytycznych. Dziwne, ale nie kwestionujmy, tylko róbmy swoje, prawda? Chyba wszyscy, którzy pracują już parę lat w szkole prezentują taką postawę.

Scenariusz jest krótki i konkretny. Jest przewidziany na 10 osób, w tym dwóch prowadzących, ale możecie zrobić go z mniejszą ilością osób - nie dzielcie wtedy wierszy na zwrotki. 3 wiersze i 2 piosenki, wszystko połaczone zgrabnymi pogadankami prowadzących. Do tego prezentacja. Tych jubileuszowych dat było w tym roku sporo, w większości dzieciom nic nie mówiły, a nie chciałam im robić przyspieszonego kursu historii do mikrofonu. Postanowiłam wybrnąć z tego, robiąc prezentację w PP. Podłożyłam 'Rotę' jako ścieżkę dźwiękową, żeby było ładnie. Wybrałam kilka najbradziej istotnych moim skromnym zdaniem dat. Troche się pobawiłam ramkami w PowerPoincie, zsynchronizowałam i już!

Tu możecie pobrać Rotę - ale to nie sama muzyka, tylko śpiewana. A tu jest MOJA prezentacja (copyright by Rubella). Słuchajcie jej z włączonymi głośnikami. Tylko że: jeśli macie zamiar wykorzystać moją prezentację w jakiejś większej sali, to głośniki z lapa oczywiście nie dadzą rady. Podłączcie jakieś większe, albo w ogóle zrezygnujcie z tego, a Rotę puśćcie ze sprzętu. Ja tak zrobiłam - przedtem miałam dwie próby z naszym wuefistą obsługującym sprzęt, żebyśmy się zsynchroznizowali.

Zawsze gdy przygotowujemy jakąkolwiek akademię, obowiązkiem naszych pań od plastyki i muzyki jest się włączyć. Praca z nimi układała mi się świetnie przy organizowaniu naszego rozpoczęcia. Panią od plastyki poprosiłam o dekorację z napisem "Wolność cenniejsza niż życie". Do tego dała poster ze słowami hymnu i takie - kurcze nie wiem jak to nazwać - kępy flag wychodzących z potrójnego stojaka - takie coś jak na wyborach w lokalach, wiecie o co mi chodzi?
Zaordynowałam też, aby dzieci występujące w akademii miały na sobie kotyliony - podsyłam Wam instrukcję do wykonania - a oprócz tego para prowadząca i chór podkładki w formie flagi. Tzn. wzięliśmy najzwyklejsze teczki białe a4 i w pionie przykleiliśmy czerwony pasek grubości połowy teczki - tak że wyglądało to jak flaga polska wciągana na maszt, ale odwrócona o 90stopni - jak przy dekoracji medalowej na jakichś tam mistrzostwach sportowych. Uznałam, że wygląda to lepiej niż flaga pozioma przy takich wymiarach, jakie ma teczka a4. Kumacie?

A pani od muzyki jak się zapewne domyślacie przygotowała dziewczynki z chóru. Mamy klasy muzyczne, tzn. przy naszej szkole działają w systemie dziennym oddziały Państwoej Szkoły Muzycznej - nasi uczniowie są jednocześnie uczniami PSM (oczywiście nie wszyscy), więc nie ma problemu z oprawą muzyczną żadnej uroczystości. Chciałam "Żeby Polska była Polską" - wiem, że trudne dla SP, ale pasowało mi do scenariusza - pani od muzyki bez żadnego szemrania powiedziała, że oczywiście. Tak to ja mogę współpracować! I jeszcze podsunęła mi "Biały krzyż" Czerwonych Gitar. Potem, jak już próby były zaawansowane, pomyślałam też o "Powrócisz tu" Ireny Santor, ale w końcu wyszedłby z tego koncert. Ale możecie rozważyć i tę piosenkę. Mam do tych dwóch pierwszych podkłady muzyczne. Klikacie na tytuły i już!

Przed wierszem Wisławy Szymborskiej dziewczynka zagrała nam jeszcze takie klimatyczne intro na flecie poprzecznym.

Akademia wyszła perfekcyjnie!! tzn. dwie, bo jedna o 9.00 i druga o 9.45 - mamy w miarę dużo klas i nie zmieścilibyśmy się wszyscy naraz na sali gimnastycznej. Trochę problemów było z zamontowaniem ekranu do prezentacji, ale jakoś daliśmy radę.

Mam nadzieję, że i Wam się uda skorzystać z mojego scenariusza i zrobić równie dobre wrażenie!


Scenariusz TU.






Inspiracja do obchodów Europejskiego Dnia Języków Obcych

$
0
0


Słuchajcie, zamieszczam pomysł jednej z Czytelniczek na obchody zbliżającego się Dnia Języków Obcych w jej szkole, może ktoś z Was skorzysta z jej propozycji.

Chciałam jednocześnie poinformować, że Czytelniczka owa jest zwyciężczynią konkursu ogłoszonego pod koniec sierpnia u mnie na blogu.

"Szkoła, w której pracuję, współpracuje blisko z inną placówką, zatrudniającą co roku wolontariuszy z różnych krajów europejskich. Wolontariusze zawsze chętnie przyjmują zaproszenia od nas i biorą udział w życiu szkoły. Europejski Dzień Języków jest bardzo dobrą okazją, żeby ich bliżej poznać (nowe osoby przyjeżdżają zwykle właśnie we wrześniu). Zazwyczaj językiem, którym się z nimi porozumiewamy, jest angielski.

1) Pierwszy etap zakłada zaproszenie wolontariuszy (2-4 osób) i poproszenie, żeby przygotowali krótkie prezentacje na temat swoich krajów, regionów z których pochodzą. Do współorganizacji imprezy i opieki nad wolontariuszami w czasie obchodów zgłasza się kilkoro uczniów, którzy są w stanie dość sprawnie porozumiewać się po angielsku.

2) Uczniowie wymyślają pytania do gości: dlaczego zdecydowali się przyjechać, jakie są ich dotychczasowe doświadczenia, jak podoba im się Polska, jakie mają obawy i nadzieje związane z pobytem tu. Część pytań dotyczy języka - jakie języki znają i czy nauczyli się już jakichś zwrotów po polsku. Pytania zostają opracowane w języku polskim i angielskim i przydzielone konkretnym uczniom ze starszych klas gimnazjum.

3) W wybranym dniu organizujemy w dużej sali spotkanie wolontariuszy z uczniami naszej szkoły. W czasie spotkania goście opowiadają o swoich krajach, a następnie odpowiadają na przygotowane pytania. Ich prezentacje i odpowiedzi są - ze względu na obecność uczniów i pracowników znających angielski nieco słabiej - tłumaczone na polski przez nauczyciela języka angielskiego lub wybranych uczniów. Oczywiście, publiczność też może zadawać pytania.

4) Na zakończenie obowiązkowo robimy wspólne zdjęcie - gości i zaangażowanych w przygotowanie imprezy uczniów - oraz, jeżeli jest możliwość, zapraszamy wolontariuszy na krótki poczęstunek, w czasie którego młodzież może mieć okazję znowu poćwiczyć komunikację po angielsku.

W taki sposób już od dwóch lat organizuję Europejski Dzień Języków w naszej szkole i ta formuła bardzo dobrze się sprawdza. Co roku jest grupa uczniów odpowiedzialnych za organizację, którzy świetnie się w tej roli odnajdują - spotykają się z gośćmi jeszcze przed imprezą, ustalają wszystkie szczegóły. Natomiast wszyscy obecni na spotkaniu (a zaznaczam, że pracuję z młodzieżą, która rzadko wyjeżdża za granicę) mają okazję dowiedzieć się trochę więcej o krajach, z których pochodzą goście, a także sprawdzić swoją umiejętność rozumienia (a dla wolontariuszy język angielski też jest językiem obcym, więc mówią z różnymi akcentami, jedni lepiej, inni gorzej) i przekonać się, że nauka języka umożliwia podróżowanie, pracę, zdobywanie nowych doświadczeń. Łatwiej jest im również nawiązać kontakt z wolontariuszami już po obchodach."



----------

Przypominam Wam również o moich pomysłach z poprzednich lat na to święto:

2013
2014

W tym roku powtarzamy pomysł o łamańcach językowych w klasach młodszych. W starszych urządzamy konkurs na drzwiach sal  - będą tam wisieć zwroty grzecznościowe w różnych językach, a zadaniem uczniów będzie odgadnąć, co to za języki. Na 10 zwrotów wystarczy podać 6 prawidłowych odpowiedzi. Na dyskotece z okazji Dnia Chłopaka chcemy też urządzić karaoke z piosenkami w różnych językach.
Do tego w klasach piątych, które uczę, planuję zrobić lekcje opartą na piosence Ylvisa "What does the fox say"; jeśli znajdę chwilę, podzielę się z Wami konspektem jeszcze przed piątkiem.




What does the fox say??? Ylvis

$
0
0


Już 2 lata temu ktoś z Czytelników podsunął mi pomysł na wykorzystanie tej piosenki na lekcji, ale jakoś tak zeszło i dopiero teraz się za to wzięłam.

Może to i lepiej, bo ktoś przez ten czas wykonał za mnie tę robotę i to co dziś Wam zaprezentuję to propozycja lekcji przy wykorzystaniu dwóch fajnych materiałów, które znalazłam w sieci. Nie jestem ich autorką, tylko zebrałam je razem i udostepniam Wam linki i pliki, żebyście nie musieli się już z tym męczyć.

Lekcję tę mam zamiar przeprowadzić z okazji Dnia Języków Obcych. W końcu języki zwierzat to są naprawdę obce języki, c'nie? Przeprowadzę ją w piątych klasach.

Na początek mały warm up mający na celu ustalenie, czy uczniowie w ogóle orientują się, że zwierzęta po angielsku nie robią hał, miał i kwa, ale nieco inaczej. Jeśli się orientują, próbujemy od nich wyciągnąć jak to wszystko brzmi po angielsku.

Następnie przechodzimy do puszczenia piosenki.

FORMAT MP3
VIDEO .AVI
VIDEO .MP4

Jednocześnie wręczamy dzieciom karty pracy. UWAGA!!! Znalazłam tam parę błędów! W poleceniu do zadania 3 ma być fox rzecz jasna, a nie fog. I na drugiej stronie w treści piosenki brak apostrofu przy you're. Może jest więcej, ale tylko pobieżnie przejrzałam.

Karta pracy jest czytelna, nie trzeba opisywać krok po kroku jak z nią pracować. Pobierzecie ją stąd.

Na koniec lekcji można odśpiewać piosenkę bez treści, a posiłkując się jedynie taką ładną grafiką ;)








Można ją pobrać z tej strony. Możecie ją nawet kupić za jedyne $30!!


To wszystko z mojej strony. ENJOY!




Coś dla pracującycyh z Evolution, ale i inni znajdą tu inspirację! Teleturniej na angielskim

$
0
0







Pamiętacie moją Grę-Bez-Nazwy-Ale-Fajną??

Stosuję ją w klasach 4 i 5 na lekcjach powtórzeniowych. Inaczej niż w oryginalnej wersji, nie skupia się tylko na słówkach, ale też na innych obszarach, co widać na zdjęciach na dole posta.

Materiał z unitu podzieliłam na 4 kategorie: komunikacja (ogólnie mówienie, reagowanie językowe itp), słówka, gramatyka i tłumaczenia. Wiem, że znajdzie się parę(dziesiąt?) osób będących przeciwnikami tłumaczeń na tym etapie nauki, ale ja jednak będę uparcie obstawiać przy swoim stanowisku, które brzmi, że jest to dobra i skuteczna, choć wymagająca technika. Każdą lekcję rozpoczynam od warm-upu z pojedynczymi zdaniami do tłumaczenia. W jednej klasie idzie to fatalnie, ale w innych zaczynam widzieć przebłyski zrozumienia ;)

Uczniowie widzą tylko tabelkę z punktami. Wybierają kategorię i liczbę punktów, a ja ze swojej kartki odczytuję im zadanie. 

Z jedną klasą piątą mam lekcje w sali z IWB. Postanowiłam wykorzystać ją do wyświetlania pytań, a całej grze nadać znamiona teleturnieju. Użyłam w tym celu zakupionych już z dobre pół roku temu dzwonków hotelowych.







Podzieliłam klasę na 3 grupy, każda stanęła przy swoim stanowisku. Mam malutką klasę (15 osób), więc jedna grupa to tylko 5 osób. W tej odmianie uczniowie-zawodnicy nie widzą tabelki, lecz po kolei wyświetlam im pytania, po jednym z każdej kategorii, od najłatwiejszych do najtrudniejszych. Która grupa zna odpowiedź, naciska dzwonek. Jeśli naciśnie, a nie odpowie prawidłowo, odejmujemy jej punkty. To po to, aby zapobiec dzwonieniu na oślep. Możecie się umówić, że za całkowity brak odpowiedzi zabieracie tyle punktów, ile warte jest pytanie, a za odpwiedź błędną to już sami musicie ustalić czy połowę czy zawsze 10pkt czy jak. Czasami grupa odpowie źle, ale naprowadzi tym samym inną grupę na prawidłową odpowiedź - ja w takim wypadku dzieliłam dane punkty na dwie grupy.

Na IWB opracowałam pytania dla klasy 5. Są utworzone na podstawie materiału z unitu 1. Zrobiłam je w wordzie i pdf. Można też w PowerPoincie -  u mnie odpada, bo fantastyczna vista czy jakiś inny ciulaty typ windowsa zainstalowany na szkolnym lapie nie odtwarza PP. Możecie wyznaczyć sekretarza, który będzie zapisywał punkty grupom. 

Na tym zdjęciu są pytania dla klasy 4 z unitu 1:






Na tym to samo co w wyżej wymienionych plikach, ale w formie tabelki, jesli nie macie dostepu do IWB i nie możecie zaaranżować 'teleturnieju' ;)








Mam jeszcze dla Was coś na koniec: udostępniam Wam zestawy słówek z poszczególnych unitów na quizlecie. Wprowadzam je w quizlet i potem w sekundę generuję kartkówkę ze słówek. O quizlecie po Waszych zachętach na fb napiszę wkróce osobny post. Ale to po weekendzie, bo jutro jadę na 3 dni z n-lami do Krynicy z okazji Dnia Nauczyciela!!! We gonna party all night!


Kolejne sety będę udostepniać przez Facebooka, więc zachęcam Was do polubienia, żeby nic nie umknęło!!



--------------
Kto rozpozna jaka książka widnieje za dzwonkami w tytułowym zdjęciu? ;)


100% na szóstkę

$
0
0





Jak tam u Was stosunek do wystawienia bieżącej (cząstkowej) oceny celującej za prace pisemne? A właściwie to nie pytam o Wasz osobisty stosunek - choć chętnie posłucham w komentarzach - ale o to, co na ten temat ma do powiedzenia Wasz WSO.

Nasz od zawsze mówił, że szóstka jest wtedy, gdy uczeń spełni wymagania na ocenę bardzo dobrą (czyli u nas od 91%) i do tego rozwiąże zadanie dodatkowe, wykraczające poza program.

Ale od tego roku szkolnego jest inaczej. Na szóstkę nie trzeba wykraczać już poza program. Wystarczy mieć wszystko bezbłędnie - czyli wykonać 100% normy.

Jest to podyktowane jakimś rozporządzeniem czy przepisem - ale za cholerę nie mogę go znaleźć. Przeczytałam dokładnie najnowsze rozporządzenie MEN w sprawie szczegółowych warunków i sposobu oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych (to z 10.06 br) - i nic tam nie ma o ocenianiu bieżącym. Może jest to gdzieś indziej? Jeśli wiecie gdzie, pls let me know. A prompt reply would be appreciated ;)

Tak czy siak, początkowo bardzo się oburzyłam, gdy usłyszałam o tej innowacji. Zapachniało mi dramatycznym obniżeniem poziomu. Szóstka zawsze była dla mnie oceną wyjątkową, zarezerwowaną dla najlepszych, takich naprawdę wybijających się na tle klasy. A tu oto zrównuje się ją z piątką.... Zawsze na testach przygotowywałam na szóstkę zadanie dodatkowe wykraczające poza materiał danej klasy. Czy to słownictwo bardziej szczegółowe, czy trudniejsza gramatyka. I nagle koniec z tym wszystkim. Poczułam, jakby faktycznie wizja o pokolorowaniu drwala miała się spełnić. 






Ale po chwili przyszła refleksja.... Że właściwie to bardzo zawyża poprzeczkę! No bo ile osób pisze sprawdziany zupełnie bezbłędnie?? Wcześniej na testach, za które można było dostać max 50 punktów, piątka była już od 45,5 - czyli można się było pomylić ponad 4 razy, a i tak dostać szóstkę, jeśli się zrobiło dodatkowe zadanie. Teraz problem znika - szóstka jest faktycznie tylko dla 'ekstraklasy'. 

No i powiem Wam, ze widać to w pracach uczniów. W ubiegłym tygodniu przeprowadziłam sporo testów, na różnych poziomach - tak jakoś mi się zbiegły sprawdziany w tym samym czasie w klasach od 3 do 6 - w sumie przetestowałam około 100 uczniów. I z nich TYLKO JEDNA OSOBA nie zrobiła ani jednego błędu. Wczesniej w każdej klasie miałam co najmniej jedną szóstkową osobę, w lepszych nawet po kilka -  a teraz tylko jeden chłopiec na stu uczniów. I to z klasy 3, gdzie jeszcze relatywnie łatwe testy są.  W starszych klasach nie było nikogo. 

Chętnie poznam Wasze zdanie w tym temacie. I w ogóle jak to u was jest z tą szóstką? Dostosowaliście już WSO? No i gdyby ktoś był uprzejmy podać mi podstawę prawną ;)


Viewing all 190 articles
Browse latest View live